25 listopada 2009

Witamy,

znow podzielilismy sie z Madziula opisywaniem, tak wiele sie zdarzylo od ostatniego wpisu. Zakonczylismy go w Cuence.



Jednak, zanim zwiedzilismy Cuence, po przebudzeniu rano wyrwalismy sie z niej na jeden dzien, do nieopodal odleglego parku narodowego Las Cajas. Z Cuenki (2500) wyjechalismy w gorne partie gor na 3800 metrow. Ukrylem w krzakach worek z czesciami zapasowymi i nasze kaski i ruszylismy na pieciogodzinna wedrowke. Wejscie do parku 10 USD za osobe to chyba najwyzsza stawka jaka do tej pory chyba zaplacilem, niemniej przynajmniej nie bylo korkow na szlaku. W sumie spotkalismy wylacznie jedna inna grupe turystow. Do tego wiele ptakow, w tym jeden naprawde wielki. I dzikie lamy. Spokoj cisza, zlote kolory krzakow paramo, zarastajace jeziorka, szlak prosty technicznie, lecz niezwykle urozmaicony. Co chwile zatrzymywalismy sie aby sie napatrzec, robilismy wiele zdjec, w tym kilka dosyc zabawnych, a i tak szlak zajal nam duzo mniej niz te obiecane 5h. Polecamy.



Las Cajas


Cuenca jest wielkosci Lublina pod wzgledem liczby mieszkancow, niemniej to chyba jedyne co laczy te dwa miasta. Cuenca wraz z Quito (to miasto lacza z Lublinem trolejbusy) sa dwoma miastami slynacymi z pieknej kolonialnej starowki. Trzeba przyznac ze sie roznia niezwykle. W Quito czuc range miasta i wielkie pieniadze zainwestowane w odrestaurowanie budynkow. Cuenca jest duzo mniejsza terytorialnie i znaczeniowo. Bardzo nam sie podobala zarowno czesc centralna, jak i mniej reprezentatywne czesci, w ktorej odwiedzilismy przypadkowo warsztaty pana szewca, kapeluszmistrza, stolarza itd. Bardzo to ciekawe zobaczyc jak wciaz ludzie recznie wykonuja i naprawiaja pewne rzeczy. Wraz z rosnacym dobrobytem spoleczenstwa nie bedzie stac zwyklych ludzi na tego typu uslugi i przyjdzie kupowac im chinszczyzne. Czas pokaze. Zobaczcie na zdjecia co nam utkwilo w pamieci.



Cuenca


Z Cuenki ruszylismy zdecydowanie na poludnie w kierunku granicy z Peru. Tego dnia natrafilismy na potezna ulewe, ktora choc krotka, zmoczyla nas dosyc mocno, a ze natrafila na dzien kiedy bylismy przeziebieni po wycieczce w Las Cajas, zwlaszcza ja sie czulem beznadziejnie. Ciezko sie wtedy zwiedza, wiec wizyta w miescie pielgrzymkowym Loja skrocila sie do odwiedzenia slynnej katedry i pognalismy do malutkiej wioski Vilcabamba, gdzie planowalismy nocleg. Miejscowosc ta slynie w Ekwadorze z dlugowiecznosci mieszkancow. Nie moge powiedziec, zebym widzial tam choc jedna osobe majaca z 70 lat czy siwa brode, niemniej stosunkowo duzo innych obcokrajowcow chodzilo po wiosce nie wiele przejmujac sie ta kwestia, zadowalajac sie pieknym polozeniem, spokojem i oferta gastronomiczna wioski. My zas potrzebowalismy przyspieszyc nasza podroz raczej niz zwolnic tempo i nastepnego dnia wyjechalismy w kierunku Ekwadoru. Istnieja 3 drogowe przejscia graniczne miedzy Ekwadorem i Peru. Najpopularniejsze, obslugujace jakies 98% ruchu przejscie znajduje sie na wybrzezu, kolejne jest w gorach, przejmujace pewnie z 1,9% ludzi, w tym tych jadacych z Vilcamaby (trzeba sie wrocic do tej Lojy w ktorej zle sie czulem). Jednak z Vilcamaby prosta droga na poludnie prowadzi do tego trzeciego przejscia. Co ma taka na przyklad zalete, ze wjezdzamy do Peru od razu na wyzyny, ktore sa pelne ciekawych atrakcji. No to pojechalismy. Kilometrow do granicy nie bylo zbyt wiele, najwyzej 150. Do tej pory w Ekwadorze jezdzilismy prawie wylacznie po swietnie poprowadzonych, rownych, niedawno wyasfaltowanych drogach. Tutaj trafilismy na cos innego. Strzepki asfaltu szybko sie skonczyly, zas slonce, palace nas ubranych stroje motocyklowe, po pol godzinie stopniowo przeslanialy chmury. Wkrotce gruntowa droga zostala zmoczona przez krople deszczu, co z jednej strony wyeliminowala problem wzniecania tumanow kurzu, z drugiej strony jezdnia stala sie bardzo sliska. Madziula do ucha podpytywala czy rowniez uwazam ze najlepiej zawrocic i pojechac do innego przejscia granicznego, jednak oczywiscie nie moglismy sie tak latwo poddac. W krytycznych momentach moj pilot schodzil z motoru, przewidujac ze w koncu sie w ktoryms blocie wywalimy, niemniej udalo nam sie jakos trudnosci pokonac. Kilka godzin jazdy po waskiej drodze, prowadzacej co prawda wzdluz rzeki, lecz jednak byla to droga bardzo wymagajaca. Kreta, opadajaca sie i wznoszaca, z mnostwem pulapek.



W pewnym momencie wyprzedzilismy chmure i bylismy pelni nadziei co do wykonania planu na ten dzien, jednak humory popsula nam nieoczekiwana blokada drogi. Ekipa realizujaca wzmocnienie i poszerzenie drogi po prostu pracowala na danym odcinku w kontrolowany sposob usuwajac nadmiary ziemii, wiec musielismy swoje odczekac, i chmura znow nas dogonila. Po tym wszystkim jak juz droge otworzyli, w najwezszym miejscu zakopala sie ciezarowka, ktora uratowala obecnosc akurat autobusu wiozacego nowa zmiane zolnierzy, ktorzy wpakowali sie na pake, dociazajac pusta ciezarowke, i droga znow byla dla nas otwarta, aczkolwiek bardzo mokra.



Po jakichs w sumie z 6 godzinach drogi, mijajac nieliczne skupiska ludzi, trafilismy na granice. Tutaj nikt niezauwazony nie przejdzie (aluzja do granicy z Kolumbia). Mamy wrazenie ze cala administracja tego dnia akurat przyszla do pracy zeby odprawic wylacznie nas. W Ekwadorze szybko zalatwilismy sprawy, pozegnalismy sie z ludzmi, podniesiono nam szlaban i przejechalismy przez most wylozony kamieniami, pomiedzy ktorymi w spoinach rosnie sobie trawa. No to teraz druga strona. Kolo szlabanu nikogo, klodka nie pozwala nam go sobie podniesc. Ktos z jakiejs budy macha, to idziemy. I tutaj sie zaczyna. Komputer sie panu celnikowi zawiesil, wiec wszystko recznie. Na przyklad obliczyc ile to 90 dni od dzis. Madziula z kolei biega od Annasza do Kajfasza z jakimis papierami do wypelnienia. Troche to trwalo, obsluzylo nas w koncu z 5 osob w 6 budynkach i sklepie (bo tam jest ksero), jednak pan dowadzacy nie podniosl szlabanu, dopoki nie przyszedl jeszcze inny mezczyzna, ktory specjalnym urzadzeniem spryskal naszego Smoka, zmywajac Ekwadorskie brudy i zarazki grypy do granicznej rzeki. Szlaban do gory, droga wolna. 50 km do najblizszego miasteczka. Tyle ze droga katastrofalna. Nie jak w Ekwadorze - waska, sliska, ale w miare rowna. Wybita, kamienista droga, przechodzaca przez jakies strumyki. Plecaki mialy juz dosc i ciezko bylo je poprawic zeby nie spadaly. A jeszcze slonce zachodzilo. No i tak zaczelismy nasz pobyt w Peru, jazda z godzine jeszcze po tym jak juz slonce zaszlo. Tylnymi drzwiami wjechalismy do Peru. Co nas tu spotka? Pierwsze zmiany od razu widoczne. Nie ma samochodow jak w Ekwadorze. Od granicy spotykalismy czasem jakies motocykle, zazwyczaj raczej kolorowe, trzykolowe mototaksowki, jak w San Ignacio, ktore bylo nasza meta tego dnia, dolaczyly takze biale toyoty corolle kombi rocznik 95 (Mami, taka wlasnie mialas kiedys, pamietasz?) - i tylko takie innych osobowych nie ma. A w hotelu wreszcie suszarka do wlosow zaczela dzialac normalnie, bo napiecie z amerykanskiego w Kolumbii i Ekwadorze zrobilo sie nasze. Ale bankomat nie dziala, na szczescie niewydane w Ekwadorze 5 USD pozwala zjesc nam obiad i dostac jeszcze z 5 soli reszty (1 sol to jak 1 pln). No to jak bedzie? Lepiej, gorzej? Madziula juz wam pisze.

Michal

2 komentarze :

  1. oprócz słowa CUDOWNIE niewiele (a przynajmniej niewiele odległych znaczeniowo) nasuwa mi się na myśl! :*

    kaka

    OdpowiedzUsuń
  2. Buziaki, 3 mam kciuki za motar, żeby Wam już nie robił kłopotu.

    OdpowiedzUsuń