6 lutego 2010



Odpowiadając na pytanie Machencjusza z posta poprzedniego. W Rurre nastąpiła rozbieżność zdań, wynikająca z mojego bardziej, nazwijmy to, ostrożnego nastawienia do możliwości naszego motoru. Ja byłam za tym, żeby smok wylądował na kilka dni u mechanika w Rurre, Michaśko natomiast optował za złożeniem „reklamacji” u mechanika w Yucumo. Dyskusji długiej nie było, bo i w obliczu nadchodzących dni, nie było o czym rozmawiać – wygrała opcja Machencjusza – motor został zaparkowany w hotelu, a my wyruszyliśmy na wybór firmy, z którą mieliśmy się udać na pampę i do dżungli.

W ramach wyjaśnienia – Rurre leży z jednej strony przy bramie wjazdowej do Parku Narodowego Madidi, uznawanego za jeden z najbardziej bioróżnorodnych parków narodowych w całej Amazonii, a z drugiej strony do pampy, która jest tak naprawdę otwartym, podmokłym terenem trawiastym. Na pampie można zobaczyć dużo zwierząt, w dżungli natomiast, jak to w dżungli – niezwykła flora, i ciężka do wypatrzenia, choć nie mniej fascynująca fauna. Zdecydowaliśmy, że najpierw pojedziemy na pampe. Ok. 5h chodziliśmy od biura do biura pytając, co mogą nam zaoferować i za ile. I stwierdziliśmy, ku naszemu rozczarowaniu, że wszyscy oferują w dużej mierze dokładnie to samo. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na agencje Flecha Tours – właściciel wydał się nam najbardziej profesjonalny, obiecał małą, bo 4-osobową grupę, a jego oferta pozostawała obszary do zachowania nadziei na w miarę „zrównoważony” tour. Liczyliśmy się z tym, że będzie trochę turystycznie, nie spodziewaliśmy się jednak skali tego przedsięwzięcia.

Rano okazało się, że zostaliśmy sprzedani. Biura w Rurre blisko ze sobą współpracują tak, aby samochody i łódki jadące na pampę były pełne. Do samochodu nie wsiedliśmy więc z dwoma Kanadyjkami, jak to być miało, a z dwójką Duńczyków, Izraelczyków, Irlandczykiem i Niemcem. Droga w mocno wiekowym jeepie (-Senor, ile to ma lat? - 19. -19???? chyba 39??? - 19 u mnie, ile wczesniej w Japonii to nie wiem...) była delikatnie mówiąc ciężka. 3,5h po nieutwardzonej, błotnisto-kamienisto-kurzowej drodze. Po dojechaniu do Santa Rosy, z której mieliśmy wziąć łódkę okazało się, że nasz jeep sam nie jest. Przyjechało ich kilkanaście – wszystkie wypchane po brzegi. Wszyscy wsiedliśmy na łódki, wszyscy przewodnicy odpalili swoje 15-konne, wyrzucające z siebie masy spalin silniki i ruszyliśmy – w huku pracy silnika, rzecz jasna.



Plan był taki, że na początku płyniemy ok. 2h do naszej ECO-lodgy i tam tworzymy naszą bazę, z której będziemy organizowali wycieczki przez kolejne dwa dni. Wszystko właściwie na łódkach, w huku silników. Aktywności podzieliłabym na 4 grupy:
1. Ciekawe – i tu zakwalifikujemy na pewno poranne przepłynięcie się łódką o wschodzie słońca i obserwowanie wielu gatunków ptaków (byłoby lepiej gdybyśmy mogli wiosłować, zamiast używać silnika), „pływanie z delfinami”, czego raczej pływaniem nazwać nie można, było to raczej zdecydowanie pływanie, połączone z późniejszym obserwowaniem różowych delfinów rzecznych z łódki.
2. Średnio ciekawe, ale nieszkodliwe – nocna wycieczka łódką w poszukiwaniu kajmanów (które to poszukiwanie polegało na świeceniu kajmanom w oczy latarką. Oczywiście wszystkie łódki popłynęły w to samo miejsce, więc latarek było kilkadziesiąt – biedne kajmany), łowienie piranii – nasza łódka złowiła dwie (my szczęścia nie mieliśmy)
3. Żenujące – oglądanie zachodu słońca z tarasu widokowego baru, który został stworzony dla turystów na pampie. Łódek przypłynęło tyle, że ludzie nie zmieścili się na taras widokowy i stali dookoła baru. A piwo po 10 zl za butelke 0,5l.
4. Straszne – poszukiwania anakondy. Anakondy żyją w środowisku wodnym. Rozmnażają się i dorastają na obszarze trawiastym niedaleko rzeki Yucumo. Drugiego dnia rano wszystkie grupy przypływają w to samo miejsce, po czym wyruszają w trawy, szukać anakond. I wszystko byłoby super, gdyby nie to, że przewodnicy, w celu usatysfakcjonowania swoich klientów, łapią anakondy i dają je do ręki turystom, co by Ci zrobili sobie z nimi zdjęcie. Pomijając tak naprawdę istotny fakt wystraszenia biednej anakondy (przez pół godziny bierze ją w swoje ręce dobrze kilkadziesiąt osób), anakondy maja bardzo wrażliwą skórę, która absorbuje masy użytego repelentu i kremu od słońca , co ją zabija. Zabicie anakondy, o którym napisałam poprzednio nie nastąpiło natychmiast po dotknięciu zwierzęcia. Anakonda umiera po miesiącu, dwóch. Populacja anakond zmniejszyła się w ostatnich latach o połowę w tym, uczęszczanym przez turystów, miejscu na pampie. I teraz tak. Widzieliśmy z Machencjuszem w Rurre w kilku miejscach plakaty informujące o szkodliwym wpływie repelentu i kremu od słońca na anakondy. Plakaty apelujące do ludzi, żeby tego nie robili. Ciśnie się do głowy pytanie – czy tylko my to widzieliśmy????? Byliśmy też o tyle szczęściarzami, że jako jedyni chyba mieliśmy, co prawda bardzo mało charyzmatycznego, ale chociaż MĄDREGO przewodnika, który od razu powiedział nam o tym, że idziemy szukać anakond, żeby się im przyjrzeć, a nie po to, żeby je łapać. Jak więc to wszystko wytłumaczyć??? Wydaje nam się, że tak. Przewodnicy, nie informują ludzi o wpływie dotyku na anakondę, bo chcą mieć usatysfakcjonowanych klientów. Przecież gringo z taką dumą pozują do zdjęć z anakondą na szyi! Ludzie z kolei nie wiem, dlaczego nie widzą tych napisów w Rurre. Zakładam bowiem, że nie wiedzą o tym, że dotykając anakondę ją zabijają. Nieświadomość i odważę się powiedzieć ignorancja mieszają się więc z wątkiem czysto komercyjnym – usatysfakcjonowany gringo da napiwek! (od Machencjusza: I jeszcze te sciemy przewodnikow, ze jak sie rece utytla w pampowym blotku, to wtedy repelent nie dziala na weze. Az zaluje ze tym blotem karkow tym wszystkim pozujacym nie wysmarowalem...)



W przeszłości dość popularnym zajęciem było wyszukiwanie, wyciąganie z wody i zabawa z małymi kajmanami. Na kilku polskich blogach przeczytałam opowieści o słodkich Kajmankach, którym laski nadawały imiona – jak w przedszkolu lalkom. I się bawiły. Ludzie mają czasami naprawdę przerażająco mało szacunku do natury…… My tego nie widzieliśmy i o tym nie słyszeliśmy, mamy więc nadzieję, że te praktyki przeszły już do przeszłości. Nasi narwani koledzy z Izraela dopominali się co prawda zabawy z małymi Kajmankami, ale nasz przewodnik szybko uciął rozmowę.

Skoro już zaczęłam wylewać żale, wyleję je do końca. Masa komarów, nie dających żyć, ścieki odprowadzane do wody, i nasz naprawdę mądry, ale i jednocześnie tak znudzony życiem, o niczym nas nie informujący i mało opowiadający o zwierzętach przewodnik, nachalne napisy w jadalni - Dear Turist, we honor your tips. [more than you...?]

Były też i jednak POZYTYWY, tak tak :) ZWIERZĘTA – tak piękne i tak różnorodne. Widzieliśmy całe setki ptaków. Niektóre takie trochę czaplowate, głównie w bieli, z długimi szyjami, które śmiesznie składały w locie. Kormorany tropikalne, nurkujące w wodzie w poszukiwaniu ryb. Ptaki bażantowate z pióropuszami na głowie. Kondor tropikalny. Niebieskie ary, które przeleciały nad naszymi głowami. I jedne z najpiękniejszych ptaków na ziemi – tukany!



Małpy wkradły się nam na łódkę i próbowały banany ukraść. Malutkie, z żółtymi rękami. Koło naszej Eco-lodgy mieszkała na drzewie z kolei rodzina małp brązowych, nazwy nam nieznanej.

W wodzie oprócz piranii, żyły min kajmany – gady z rodziny aligatorowatych oraz różowe delfiny rzeczne! Delfiny te występują jedynie w dorzeczu Amazonki i Orinoko. I budowa ciała charakteryzuje się brakiem górnej płetwy, w zamian której posiadają garb, oraz wydłużonym dziobem, który umożliwia łapanie mniejszych rybek. Szersze zęby umożliwiają z kolei miażdżenie żółwich pancerzy.

Widzieliśmy też całkiem sporo żółwi wodnych wylegujacych sie na wystajacych z wody konarach drzew oraz jedną kapibarę – największego na świecie gryzonia. Bardzo to wszystko ciekawe!

Wracaliśmy więc w mieszanych nastrojach. Róźnorodność spotkanych zwierząt bardzo nam się podobała, sposób zorganizowania touru – zdecydowanie nie. 2/3 terytorium Boliwii do dżungla i pampa. Na pewno w innych miejscach można znaleźć pampę bardziej nietkniętą i przyjrzeć się jej barwnemu życiu z perspektywy obserwatora, a nie intruza. Nas nauczyło to na pewno jednego – jeszcze bardziej sumiennego szukania alternatyw do highlightów turystycznych. Czasami się nie da, w większości jednak można odkryć coś bardzo niepowtarzalnego i zafundować sobie niezapomnianą przygodę. My z boliwijskiej pampy wróciliśmy rozczarowani. Satysfakcja człowieka zawsze wynika z tego samego – konfrontacji oczekiwań z odczuwaniem/odbieraniem wydarzeń. Nasze oczekiwania były za wysokie, wina jest też więc po naszej stronie.

W rozmowach w czasie jazdy powrotnej do Rurre wyszła jeszcze jedna ciekawostka. Nasza osemka zabookowała wycieczkę w 3 różnych agencjach i wszyscy zapłaciliśmy inną cenę. Najdrożej – 500 Bs - zapłacili Ci, którzy zarezerwowali ja w Dolphin Travel, czyli w agencji, z którą faktycznie na pampę pojechaliśmy. My zapłaciliśmy 400, a kolesie z Izraela 380 (Sunset Travel). To tak dla informacji w przyszłości wybierających się do Rurre. Niezależnie od tego ile zapłacicie – dostaniecie to samo. Po co więc przepłacać.

Wróciliśmy do Rurre ok. 17 i powstało BARDZO DUŻE pytanie – co zrobić z jungą? Jak ugryźć temat, żeby nie powtórzyć rozczarowania pampowego?? Do zamkniecia biur podrozy 2 godziny. O tym w kolejnym poście.

Zdjecia:
Boliwijska pampa


Madziula

2 komentarze :

  1. Madziu, relacja bardzo ciekawa a Twoja analiza bardzo logiczna - bezmyslne zachowania az kłują w oczy, komercyjne równiez. Jak dobrze ze masz taką ekologiczną świadomosć! A zdjęcia zwieraków i ptaków wspaniale. Kajman budzi mega - respekt. Dzieki - mama kielecka

    OdpowiedzUsuń
  2. Moim zdaniem ludzie świetnie wiedzą o tym co spotka Anakondę i tak samo jak Wy, czytają napisy na plakatach. Jednak perspektywa śmierci zwierzaka w przeciągu 2 miesięcy, przeplatana pytaniami: A może nic mu się nie stanie? A może i tak by padło? Co z tego, że ja nie fotknę, skoro setki innych to zrobią?...po prostu przegrywa z możliwością zrobienia fajnej fotki, wklejenia jej na n-k lub fb i czytania setek komentarzy, od ledwo co znanych ludzi, chwalących nasz odwagę. Cóż życie... i "prawdziwi turyści"

    OdpowiedzUsuń