5 lutego 2010


Od października jedziemy przez Andy, w stałym bliższym lub dalszym sąsiedztwie Amazońskiej Dżungli. W Kolumbii wizyta mogła być niebezpieczna (guerilla), w Ekwadorze z Banos dojechaliśmy do jej skraju, wiedząc już wtedy, że zobaczymy ją w miejscu najtańszym: w Boliwii. W Boliwii swoistym Zakopanem jest Rurrenabaque. Lot z La Paz trwa 40 minut, autobus dowiezie w 18 godzin. Smok powinien plasować się po środku.
Rurrenabaque leży na drodze prowadzącej z La Paz m.in. do Guayaramerinu, który jest głównym przejściem granicznym łączącą północną Boliwię z Brazylią. Przy wyjeździe z La Paz zauważamy, że samochody wyglądają inaczej niż te spotykane do tej pory. Autobusy mają bardzo wysoki prześwit, podobnie jak ciężarówki, zaś mniejsze auta to w większości terenówki i pickupy. Wpasowują się one bardzo dobrze w nasze wyobrażenia dżungli.
Z La Paz wyjeżdżamy późno, po południu. Sam wyjazd z La Paz zajmuje nam sporo czasu: przejechanie na drugi koniec miasta, zatankowanie. Dziwne że mieliśmy jeszcze większość baku a tu silnik coś kaszle. A może to w gaźniku przez kilka dni bez jazdy coś się zasiedziało i potrzebuje się przepalić? Wyjazd z miasta pod górę, w kierunku przełęczy w Cordilierze Real. Przełęcz na 4.700, w linii prostej niewiele kilometrów od pierwszego schroniska pod Huayna Potosi. Jest bardzo zimno, a przez przełęcz przetaczają się chmury. Ale później już tylko w dół. Aż ciężko uchwycić jak się zmienia otoczenie. Nagie ściany, porosty, pierwsze krzaczki, drzewka, zaraz potem zbocza już całe w roślinności. I nowo wybudowana droga w kierunku dżungli. My z niej zbaczamy, bo nie możemy nie przejechać „ Najniebezpieczniejszą Drogą Świata”. Droga jest miejscami bardzo wąska, prowadzona na skalnej półce, miejscami wprost na nią leją się strumienie wodospadów. Wyobrażamy sobie, że kiedyś, kiedy cały ruch był prowadzony po niej, z pewnością była końcem podróży dla wielu osób. Jednak dziś, po oddaniu do użytku nowej drogi stara służy obecnie jako trasa do zjazdu rowerowego dla gringoskich turystów.

Drogę polecić możemy na pewno przede wszystkim ze względu na piękno krajobrazu, które dzięki spokojnej jeździe i możliwość zatrzymania jesteśmy w stanie do woli podziwiać.

Rozumiem że wszyscy zwróciliście że jestem na tym zdjęciu? (dla gap: mniej więcej po środku, tak Madziulka kadrowała)
Droga prowadzi do niewielkiej wioski Coroico, leżącej 3 km w pionie niżej niż wcześniejsza przełęcz. Robi się wieczór, a ciepło pozostaje. Miły klimat, piękna okolica i niewielka odległość od La Paz sprawia, że do miasteczko w weekend bardzo chętnie odwiedzają Paceńczycy (mieszkańcy La Paz). My widzimy przede wszystkim jednak Argentyńczyków, którzy spędzają tu część swoich letnich wakacji. Główny plac gwarny do późnego wieczora, wokół bawią się lokalne dzieci. Cóż za odmiana w stosunku do ruchliwej, chłodnej i deszczowej stolicy.
Następnego dnia udziela nam się niespieszny nastrój i wyjeżdżamy dopiero koło 10tej, a do przejechania mamy kawał drogi do Rurre. Do głównej drogi dojeżdżamy z Coroico w miejscu, gdzie zmienia się z asfaltowej w szutrową. Jednocześnie kolejny raz zmieniamy kierunek ruchu. Bo w tych rejonach to, po której stronie drogi się jedzie, zależy od tego, po której stronie drogi jest przepaść. Zauważyliśmy, że bliżej przepaści jedzie samochód który zjeżdża z górki. I w zależności od tego raz na jakiś czas spotykamy znaki zmieniające ruch z prawostronnego na lewostronny. Można nieźle przećwiczyć swoje odruchy podczas takiej podróży.

Droga z Coroico wiedzie przez wąską, stopniową dolinę, która stopniowo ulega spłyceniu i wypłaszczeniu. Jedzie się stosunkowo powoli po tej krętej drodze, co chwilę trzeba hamować, czasami przejechać przez jakieś grząskie miejsce. W miejscowości Caranavi droga rozwidla się i nasza trasa wiedzie przez niewysokie wzgórza. Niewysokie, aczkolwiek wykręcające drogę na wszystkie strony. Musiało niedawno padać, bo droga jest bardzo mokra. Przyzwyczajeni do starych łysawych opon nie możemy się nadziwić, jak pewnie poruszamy się po tej kilkucentymetrowej warstwie błota. Ale nawierzchnia potrafi nagle się zmienić z błotnistej na kamienistą, która raczej przypomina dno suchej rzeki pełnej otoczaków, umykających spod kół. Po kilku godzinach znów zjeżdżamy nisko i przejeżdżamy most na rzece Beni, z którą kolejny raz spotkamy się w Rurrenabaque. Teraz tylko już stosunkowo płaskie górki dzielą nas od Yucume i stamtąd płasko do Rurre.
Niestety, znów technika przeszkodziła nam osiągnąć cel tego dnia. Owo kasłanie, które rozpoczęło się jeszcze w La Paz, niestety rozwinęło się w co raz większy problem. Przy ujmowaniu gazu, na przykład podczas hamowania silnikiem, silnik potrafił gasnąć, będąc ciągniony jedynie przez koła pędzącego motocykla, nie zaś przez minimalną część spalanego paliwa. Wystarczyło jednak leciutko wysprzęglić, żeby silnik wznowił pracę. Nie za bardzo wiedząc co jest przyczyną, a jednak będąc w stanie kontynuować jazdę, mieliśmy nadzieję zajrzeć „pod maskę” w Rurre. A tymczasem problem narastał i czasem naprawdę ciężko mogłem cokolwiek zdziałać.


Katastrofa dopełniła się, kiedy urwała nam się linka sprzęgła. Akurat zbiegło się to jeszcze z nadejściem tropikalnej burzy, która na szczęście przeszła dosyć szybko, ja zaś wymieniłem linkę na zapasową, nie do końca pasującą. Linka działała, sprzęgło jednak nie. W momencie kiedy urwała się linka, coś musiało stać się z samym sprzęgłem. Albo na odwrót. Tak czy siak, nie można było zmienić biegów. Zdecydowaliśmy się na dosyć ryzykowne rozwiązanie, tzn. próby dojazdu do mechanika w Yucume. Jak dobrze że mamy rozrusznik elektroniczny, a nie w kopce. Udało nam się odpalić motor i na ryczącej jedynce wyjechać na wzgórze. Kiedy było lekko z górki, stanęliśmy, zmieniliśmy na dwójkę na zgaszonym silniku i jakimś cudem udało się go odpalić i pojechać nieco szybciej. Niestety, silnik znów potrafił tak zakasłać, że musieliśmy stawać i rozpocząć procedurę od nowa.
Sześćdziesiąt kilometrów, jak się okazało dzielących nas od Yucume na dwójce nie upłynęło zbyt szybko. Mogliśmy jedynie cieszyć oczy pięknymi widokami żywej zieleni, jednak wciąż za dużo zdenerwowania żeby porobić zdjęcia z jazdy. Bo oczywiście o zatrzymaniu nie mogło być mowy. Przypominały nam się również laotańskie widoki - przynajmniej pod względem architektonicznym: ścianki domów z patyków, dachy ze słomy. Ładnie to wygląda, dosyć skromnie może, ale na pewno ekologicznie. Kiedyś kupią sobie blachy na dach, potem zaczną straszydła z cegieł budować. Znamy kolejne stadia rozwoju wsi na świecie...
W Yucume udało nam się znaleźć mechanika, który przez noc i z rana uporał się z usterkami: wymienił świecę, wyczyścił gaźnik, w którym podobno była woda, pewnie po myciu po salarze i naprawił sprzęgło. Linkę sobie wymienimy na oryginalną w La Paz, to wtedy będzie chodzić jak dawniej. Nie chciało nam się wierzyć że naprawdę motor jest zdolny do jazdy – przyzwyczailiśmy się do kilkudniowych oczekiwań na części i niespiesznej pracy mechaników. Więc zamiast zostawić motor mechanikowi, zapakowaliśmy się, i po dwóch godzinach jazdy po płaskim terenie, choć na pewno nie płaskiej drodze, cali okurzeni, znaleźliśmy się w Rurrenabaque. I na ostatnich metrach motor pozwolił sobie na jedno kasłnięcie, które znów kazało nam się zastanawiać: oddać motor do mechanika tutaj podczas kiedy będziemy na wycieczce w dżungli, a może wracając kazać poprawić robotę mechanikowi z Yucume, a może uda się dojechać do La Paz i tam to naprawić?

Ciąg dalszy w następnym poście.

A okolice wyglądają tak:


Pozdrawiamy! Czytajcie szybko bo wkrótce nadlecą kolejne wpisy i będziecie mieli zaległości
I kilka zdjęć dosłownie:
Droga do Rurre

Michał

2 komentarze :

  1. Wasze przezycia oraz zdjęcia zapierają dech juz nie pierwszy raz. Co do wybranej drogi ( tej najniebezpieczniejszej) powiem tak: między odwagą (śmialością) a zuchwałością jest cienka granica. Jak linka od sprzęgła. Obyście ja dostrzegli w pore. Mama kielecka

    OdpowiedzUsuń
  2. Najniebezpieczniejsza droga świata, jest chyba jedną z najpięniejszych:-) Można by tam było nakręcić wiele filmów, na których początku, jeden z bohaterów, zbyt szybko jadąc, wpada w przepaść:-) Życzę Wam bezpieczego pokonania wszystkich, zarówno tych niebezpiecznych, jak i tych na pozór mniej złowrogich, dróg świata. Dosłownie i w przenośni;-)

    OdpowiedzUsuń