3 marca 2010

W Uyuni celow mielismy kilka. 1. Wymyc sie porzadnie, najesc dobrego jedzenia przed okresem skromnego zycia i postu w Argentynie i Chile. 2. Opracowac plan na najblizsze dni - konkretniej trase, ktora przejedziemy przez poludniowo-zachodnie boliwijskie Altiplano do Chile. 3. Rozwiklac kwestie naszego tylnego amortyzatora 4. Odwiedzic Salar de Uyuni w ramach jednodniowego wypadu - najlepiej do Isla del Pescado. A wiec od poczatku.

1. Punkt numer 1 okazal sie punktem bardzo problemtycznym, czego nigdy w zyciu po takim miejscu jak backpackerska mekka - Uyuni bysmy sie nie spodziewali. Gigantyczne ulewy, ktore w tym rejonie ostatnio szaleja, uszkodzily sieci wodociagowe i w Uyuni przez najblizsze 3 tygodnie nia ma wody. Tzn jedni mowia ze nie ma jej w ogole, inni ze jest w bardzo ograniczonej ilosci rano i wieczorem. Wiele hosteli jest przez to zamknietych, reszta od razu uprzedza ze usluga w postaci prysznica nie istnieje. W restauracjach kibelki sa zamkniete na klodki. A pralnia w calym miescie dziala jedna - heroiczna babeczka pierze recznie. Na szczescie udalo nam sie znalezc hotel za 70 Bs za pokoj (30zl) z goracym prysznicem limitowanym do 5 minut rano lub wieczorem. W Uyuni jakis czas temu jakis koles z Europy otworzyl razem ze swoja zona Boliwijka pizzerie, ktora zrobila wsrod backpackersow wielka furore. Dlatego wszystkie obecnie otwierane knajpy w Uyuni sa pizzeriami... Przypomina mi to sytuacje z Vang Vieng, gdzie sukces knajpy pokazujacej na wielkim ekranie Friendsow, sprawil ze wszystkie knajpy pokazuja teraz Friendsow - seria do wyboru do koloru :) Pizze bardzo lubimy i z checia sie na nie wybieralismy. Byly pyszne. Przeszkadzala nam tylko mocno jedna rzecz. TRAGICZNA obsluga w kazdej, ktora odwiedzilismy, a wydaje mi sie ze bylismy we wszystkich. Albo obslugiwal nas na maks nadety koles, wielce wkurzony ze przeszkodzilismy mu w ogladniu meczu albo musielismy pol godziny czekac na menu albo nas w maksymalnie niemily sposob wyganiali o 22 itp itd. A skoro juz narzekam to po calosci. Uyuni jest dla mnie NAJgorszym turystycznym miejscem, jakie w moim zyciu odwiedzilam. W Uyuni turystow nie lubia. I czuje sie to na kazdym kroku. W restauracjach z masakryczna obsluga, w ktorych to obsluga nie ma motywacji,zeby sie poprawic, bo i tak restauracji jest na tyle malo w porownaniu do ilosci turystow, ze oblozenie wieczorami jest wielki. W kafejkach internetowych, w jednej z ktorych o malo do rekoczynow nie doszlo, bo wlascicielke niezwykle wkurzylo to ze korzystamy z jednego kompa rownoczesnie rozmawiajac na skajpie i uzywajac przegladarki (nie wiedzielismy ze nie wolno) - zaczela wiec nam myszke z rak wyrywac podczas gdy ja konczylam rozmowe a micho przelew robil... W wielu agencjach turystycznych tez jest niemilo, choc i tak sporo lepiej - staraja sie bo konkurencja duza. Nie wspomne juz o ulicach, na ktorych samochody wyjatkowo mocno staraly sie zeby nas rozjechac i mechanikach, ktorzy wyjatkowo mocno mieli nas w dupie. Klatwa Uyuni. Jedyne mile chwile w tym miescie spedzilismy na sniadaniach u babeczki wysmazajacej pyszne rellenos za 2Bs. Poza tym beznadziejne to to miasto na maksa. Szczerze mowiac, wszystkim wybierajacym sie w rejony lagun i salaru polecam opcje wyjazdu z Tupizy. Spotkalismy kilka osob, ktore na te opcje wlasnie sie zdecydowali i wszyscy byli zachwyceni swietna jakoscia uslugi. A i Tupiza przyjemnym miejscem podobno jest. A jak juz ktos bardzo chce jednak z Uyuni to polecam ograniczenie pobytu w tym miejscu do absolutnego minimum. Zali koniec :)

2. Opracowanie planu okazalo sie w sumie prostsze niz myslelismy. Wiele informacji uzyskalismy od agencji, co w sumie nas zaskoczylo. Po wejsciu od razu mowilismy ze my to w sumie nic u nich kupic nie chcemy bo motorem jedziemy, informacji natomiast potrzebujemy. I w wiekszosci przypadkow mniej lub wiecej nam opowiedzieli. Babeczki w agencjach byly dosyc mocno zgodne, co do drogi i warunkow, na zadne jednak z niestandardowych pytan nie potrafily odpowiedziec. Zaczelismy wiec zagajac kierowcow jeepow - kto ma wiedziec, jak nie oni! I od nich otrzymalismy wiele cennych wskazowek. Podobnie jak od Konrada i Gochy, ktorym bardzo dziekujemy. Sprawa z droga wyglada tak, ze jak wiemy jest obecnie pora deszczowa, ktora jest w tym roku troche nieprzewidywalna. Nasi znajomi, ktorych poznalismy w La Paz mowili nam, ze jak dojechali do Uyuni (co bylo jakies 2,5 tyg temu) wlasnie przestalo padac po 2tyg mocnego deszczu. Warunki na drogach byly wiec miejscami ciezkie, a i na Salarze duzo wody bylo i na wyspe z kaktusami jechac sie nie dalo. W Potosi spotkalismy jednak Czechow, ktorzy powiedzieli, ze od tamtego czasu nie padalo, salar wysechl i mozna jezdzic po nim smialo wszerz i wzdluz. Wiec Hurra! Opinie zmienily sie jak przyjechalismy do Uyuni. Znowu zaczelo mocno padac. Jakbysmy przyjechali 3 dni wczesniej mozna bylo swobodnie wszedzie jechac. 3 dni ulewy zrobilu jednak swoje. W agencjach mowili nam zgodnie ze wody jest bardzo duzo, co najmniej w pol kola i dojechac mozna maksymalnie do hotelu zrobionego z soli. Nasza trase posalarowa tez musielismy zmodyfikowac, bo drogi w rejonie San Juan sa mocno zalane, nie mowiac juz o gigantycznym blocie na mini salarze Chiguana w drodze z San Juan do wulkanu Ollague. Trase obmyslilismy i postanowilismy dnia kolejnego sprobowac szczescia z wycieczka na salar.

3. Nie wspominalam o tym ostatnio, ale w drodze z Potosi do Uyuni po raz drugi juz smok focha strzelil i zepsul sie nam amortyzator. Nie napisalam o tym, bo naprawde nie mialam ochoty wspominac o nudnych juz problemach motocyklowych. Potrzebowalismy wiec co najmniej dnia zeby poszukac i podzwonic i wybrac opcje najlepsza. Problem caly polega na tym ze czesci ktore sa dostpne w Argentynie sa dwa razy drozsze niz te ze Stanow. Poprzednio juz sprowadzalismy amortyzator ze Stanow. Tym razem postanowilismy zrobic podobnie. Pozwoli nam to zaoszczedzic minimum 500 USD, a mozliwe ze duzo wiecej. Wiaze sie to oczywiscie z dlugim czasem oczekiwania. Dlatego amortyzator wyslalismy do Mendozy i kolejne chyba 3 tys kilometrow pokonamy na sprezynie. Micho twierdzi ze sprezyna wytrzyma, ja nie mam innego wyboru i mu ufam.

4. I wreszcie sam Salar!!! Wielki Salar de Uyuni!!! Ponad 10 000 kilometrow kwadratowych soli, jeden z najbardziej plaskich obszarow na ziemi (roznica wysokosci wynosi zaledwie 41cm), najwieksze na swiecie zasoby litu (kluczowego miedzy innymi do produkcji baterii samochodow hybrydowych). Absolut natury!!! Kiedys w tym rejonie byl po protsu ocean, wraz z wypietrzeniem sie Andow powstalo slone jezioro, ktore ostatecznie wyschlo i utworzylo obecne solnisko. Sol w niektorych miejscach ma ponad 100metrow grubosci...

Jedziemy na Salar!!! Troche zalujemy ze wody jest az w pol kola, bo efekt jest najpiekniejszy jak wody jest odrobina. Najwazniejsze jednak ze jedziemy. ZObaczymy jak bedzie!!!! Budzimy sie i widzimy CHMURY! Cale niebo spowite gruba warstwa chmur. Postanawiamy wiec czekac az sie rozpogodzi. Ok 11, slonce zaczyna przeswitywac, decydujemy sie jechac w strone glownego wjazdu na Salar przy miejscowosci Colchani i tam poczekac na jakiegos jeepa z turystami, co by najpierw na jeepie zbadac glebokosc. Droga do Colchni jest beznadziejne. Bloto, jakich malo. Jedziemy ¨na lekko¨ a i tak motor w wielu miejscach tanczy jak chce. Raz przy manewrze zwyklej prostej mijanki w blocie wpadamy do rowu. Kola boksuja, bloto 10cm, motor nie chce z rowu wyjechac. Jakos sie udaje. Z predkoscia dobijajaca do 20km/h dojezdzamy do Colchani. Tam uderza nas ilosc jeepow. Matulu!!!!! Spodziewalismy ze troche ich bedzie ale ze az tyle!!!!! Dojezdzamy do Salaru i wyglada .... PIEKNIE!!!!!!!! Rzeczywiscie troche duzo tej wody, wyglada to troche jak jezioro. Czekamy na jeepa, ten wjezdza i wody ma nawet wiecej niz w pol kola. Chwile dalej skreca lekko w lewo i robi sie plycej. Jedziemy za nim!!!!!! Ja mam lekkiego stresa, ale jedziemy!!!!! Woda pryska na boki, nawet kaski mamy w solance!!! Z czasem jednak naprawde robi sie plycej. Podjezdzamy do pierwszych kupek z sola. Jeepy omijaja je szerokim lukiem. Radosc nasza nieopisana! Jestesmy na wielkim Salarze, pogoda idealna!!!! JAK PIEKNIE!!! Eksplozja szczescia nie do opisania slowami. Biegam, krzycze, placze, kopie wode. Micho jezdzi zygzakiem wokol kupek soli. Nawet teraz rycze ze szczescia jak o tym pisze. Szkoda slow na to wszystko. Po prostu sami zobaczcie:

Wjazd na Salar.





Smok na lustrze. Pod lustrem blotka troche:



Tralalala! Szczesliwa JA!



Jedziemy dalej. W strone hotelu! Tam napotykamy sie na kilkadziesiat jeepow z turystami (btw - kolejny plus wyjazdu na salar i laguny z tupizy - nie podrozuje sie w tlumie jeepowym). Setki ludzi, troche masakra, my tak nie lubimy. Jest jednak tak pieknie, ze szczescie nasze wcale nie mniejsze. Postanawiamy poczekac az wszyscy pojada, zeby zostac tam samemu i o zachodzie slonca zjechac z salaru. Robimy fotki - w sumie mamy ok 400 roznych..., biegamy po wodzie. Micho wsiada na motor i jezdzi, nieziemsko to w tym lustrze wyglada. Stwierdzamy ze w sumie musi to dzialac jak Morze Martwe. Znajdujemy kaluze o glebokosci do ok kolana - Micho rozbiera sie, kladzie sie - dziala!!! Wylatuje na powierzchnie wody jak worek powietrza. Ha ha! Nawet kierowcy jeepow dziwia sie ze tak to dziala :P Szalejemy i zimne piwko kupujemy. Raczyc sie na salarze bedziemy :) Kolejna dawka zdjec:

Dojazd do hotelu:



Obecnosc innych ludzi ma swoj jeden plus. Wreszcie jest ktos kto moze zrobic nam wspolne zdjecie :P





Micho unoszacy sie na powierzchni wody:



Motowariacje:





Salar po prostu:



Dochodzi 18, jest decyzja zeby sie zbierac. Smok sie buntuje i nie chce odpalic. On to naprawde nigdy nam spokoju dac nie moze. Micho prosi trzech Japoncow, ktorzy zdecydowali sie zostac w hoetlu na noc, zeby go popchali. Trzech Japoncow w skarpetach biegnie po wodzie i cos sie stara, ale mizernie im to wychodzi. Czyzbysmy i my zostali przez okolicznosci zmuszeni do spania w hotelu solnym? Udaje sie, odapala. Szybko wsiadam, jedziemy do brzegu. Jest jednak taaaaak pieknie w tym zachodzacym sloncu, ze po przejechaniu kilometra zatrzymujemy sie na zdjecie. Przelatuj stado flamingow. Oczywiscie bosko odbijajace sie w lustrze. Zachwyt zostaje przerwany przez motor. Znowu nie chce odpalic. Probujemy pchac W wodzie za kostke nie prosta sprawa. Nie dajemy rady. Postanawiamy sie wiec wrocic do Japoncow. Kilometr pchamy smoka w solance. Japoncy zgadzaja sie pomoc. Udaje sie!!! Tym razem postanawiamy wiec jechac do brzegu, kolejne zdjecia na brzegu! 1km przed brzegiem robi sie bardzo gleboko. Jazde dodatkowo utrudniaja jakies doly w dnie. Serce zwieksza obroty. Wjezdzamy na brzeg. Slonce akurat zaczyna dotykac horyzontu. Po raz n-ty to powiem - pieknie...

Przed odwrotem na brzeg:



Juz na brzegu:



Do Uyuni dojezdzamy juz po ciemku. Po drodze zachodzace slonce tworzy spektakularny pokaz barw. Nie zatrzymujemy sie jednak. Tzn zatrzymujemy dwa razy, motor jednak znowy gasnie, znowu pchamy... Na ziemi jednak lepiej nam idzie. W Uyuni silnik gasnie na amen i zapalic sie juz w zaden sposob nie chce. Solanka zaszkodzila smokowi...? Ze mu nie pomoze to wiedzielismy, ale ze az taak... Micho znajduje myjnie i tam juz smoka zostawia. Jutro bedziemy sie martwili co dalej. Dzisiaj za pieknie, zeby sie czymkolwiek martwic...

Nastepnego dnia Machencjusz myje porzadnie motor, po czym idzie po Uyuni pchajac motor w poszukiwaniu mechanika. Jak to jednak zazwczyaj w Boliwii bywa ciezko o jasna pomoc. Pyta sie czlowiek takiego Boliwijczyka o kierunek, a ten albo powie ze nie wie albo pokaze palcem w ktora strone. Odpowiedz w stylu druga w prawo nie istnieje. Czesto tez slyszy sie - bardziej w gore albo bardziej w dol? Jakie w gore albo w dol jak ulica prosta jak stol...? Kwintesencja boliwijskich rozmow jest nasza ostatnia rozmowa na stoisku z sokami:
- Jest sok z marchewki?
- Nieeee, jest tylko z mlekiem lub z woda.

Tak wiec Micho pchal motor w ta i spowrotem az w koncu go porzucil, zlapal stopa i mili ludzie zawiezli go do mechanika, po czym wrocil sie po motor. Diagnoza zostala postawiona szybko - woda w gazniku albo problem ze swieca. Mamy wrocic o 15. O 15 wracamy i motor stoi jak stal. Nie bylo czasiku (w Am S wszystko sie zdrabnia, WSZYSTKO). Wracamy wiec wieczorem i motor dziala.

Postanawiamy kolejnego dnia wyjechac. Udaje nam sie dogadac z jedna z agencji - maja wziac jeden z naszych plecakow i zostawic go przy Lagunie Verde, bardzo blisko granicy z Chile. Pakujemy motor, finalizujemy zamowienie amortyzatora. Ruszamy bez problemu, po czym po tankowaniu - motor mowi po raz kolejny juz NIE, jeszcze dzis nie jedziemy. Nie chce odpalic. Znowu pchamy. Ktos przypadkowo napotkany poleca nam mechanika od spraw elektrycznych. Znajdujemy go. Krotka konsultacja, czek i rezultat taki: akumulator nadaje sie do wyrzucenia. Wyczerpal sie. Oczywiscie jest na tyle duzy i mocny jak na motor, ze nowego w Uyuni nie znajdziemy. Pytamy sie czy nie moga nam sprowadzic akumulatora z Potosi. Mowia ze tam tez nie bedzie. Moga sprobowac sciagnac z La Paz. Okazuje sie jednak ze w La Paz strajk i miasto jest odciete komunikacyjnie... Mechanik mowi ze moga jednak sprobowac rozebrac akumulator i go sprobowac regenerowac. Zrywaja plomby: Do not open. Cos dolewaja, do czegos podlaczaja. Jutro sie okaze czy sie regeneracja udala... Wiec czekamy...

Album zdjęć - zobaczcie koniecznie!

Salar de Uyuni


Madziula

8 komentarzy :

  1. opis tak frapujący a zdjęcia tak piękne ze jestem zachęcona bardzo i zamiast bawic wnuki
    pojadę jako emerytka na salar! mama kielecka

    OdpowiedzUsuń
  2. Alina i Krzysiek

    Hej kochani, cudownie sie czyta wasze opisy..jak ja strasznie zaluje ze na salarze akurat mnie zlapala choroba wysokosciowa..trzymamy kciuki zeby ten Wasz smok byl juz bardziej zadomowiony i posluszny! szerokiej drogi,pozdrawiamy goraco :)

    OdpowiedzUsuń
  3. :) super Salar. dalej Was podziwiam i umieram z zazdrosci hehe Ale Wy sledzicie wiadomosci i wiecie jaka jest sytuacja w Chile na wybrzerzu po trzesieniu ziemi i tsunami ??

    OdpowiedzUsuń
  4. Trzymam kciuki za droge przez pustynie, oby smok Was nie zawiodl!
    Pozdrowienia,
    Przemek

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak mi się marzyło, żeby zobaczyć Salar pokryty wodą. Na zdjęciach wygląda to świetnie. Ale suchy Salar też nie jest zły :)

    OdpowiedzUsuń
  6. obledne foooty. obledne uyuni... obledni szczesciarze!!!!! :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Cześć,

    co u was słychać, gdzie obecnie przebywacie? Mam nadzieję, że uda wam się złapać jakiś dostęp do neta i wrzucić kolejne relacje lub fotki.

    Pozdrawiam,
    Kuba

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo fajne zdjęcia, będę obserwował dalsze Wasze losy, powodzenia!

    OdpowiedzUsuń