Wracając z Ignasiem z Barcelony (sierpień 2013) |
Zacznijmy wprost – ruszamy! Po powrocie z Ameryki Południowej zaspokajaliśmy naszą chęć poznawania oraz aktywnego spędzania wolnych chwil dłuższymi i krótszymi wyjazdami. Naciągaliśmy kalendarz jak się dało, żeby powydłużać weekendy, rozciągnąć wakacje kilkoma dniami bezpłatnego urlopu, wykorzystywaliśmy każdą okazję stwarzaną przez wypadający w danym roku układ świąt i weekendów. Każde ruszenie się poza Warszawę było super. Niezależnie od tego, czy jechaliśmy poszwędać się po Górach Świętokrzyskich, Bieszczadach, czy były to żaglówki na Mazurach, wypady do europejskich miast, narty, ładzina w Gruzji, czy motorki w Ugandzie, wracaliśmy wzdychając, jak świetnie było i dumaliśmy, gdzie by tu następnym razem. Jednocześnie cały czas chodziła nam po głowie myśl o wyjeździe na dłużej. Chcieliśmy, nawet bardzo, ale codzienne życie, obowiązki i zobowiązania, i inne zewnętrzne czynniki, jakoś nie składały się w całość pozwalającą ruszyć. Praca moja, praca Michała, oszczędności, mieszkanie, ciąża, dziecko, wypadek itd. itp. A zresztą. Sami wiecie jak to jest. Byle daleje mówią, że podstawa o wyznaczyć datę. I coś w tym jest. Nam to jednak nie wychodziło. Impulsem do decyzji była jedna z wielu promocji lotniczych na Daleki Wschód.
Krótki telefon:
– Michał, widziałeś…? A może by tak pojechać, jak skończysz projekt w połowie listopada na miesięczny urlop…?
- … Pewnie! Tylko dlaczego na miesięczny?
I machina ruszyła. Przeczytaliśmy internet wzdłuż i wszerz, kilka blogów, pogadaliśmy z ludźmi różnymi, pozmienialiśmy kierunki kilka razy i ostatecznie wstępny plan się zarysował.
Przez piaski Helu (lipiec 2013) |
3. grudnia wylatujemy do USA, konkretnie do San Francisco. Tam zatrzymujemy się na chwilę dłuższą, bliżej nieokreśloną. Przyzwyczajamy się do nowego czasu i zachęcamy Ignasia do nowych godzin pobudek, poznajemy miejsce, dokupujemy to i owo, ruszamy na poszukiwania samochodu. Jak już uda nam się wszystko podopinać i poczujemy, że czas jechać, ruszymy! Na początku pokręcimy się po Kaliforni, na tyle na ile pozwoli nam „zimowa” pogoda. Później zjedziemy do Meksyku na sam koniuszek Półwyspu Kalifornijskiego, promem przemierzymy Zatokę Kalifornijską, dojedziemy na południe, a dalej… zobaczymy. Może zaniesie nas dalej na południe, a może uznamy, że lepszym pomysłem jest powrót do Stanów. Za dużo planować nie chcemy, bo za dużo nie wiemy. Nie wiemy przede wszystkim jak nam tam we trójkę będzie, jak odnajdziemy się w podróżowaniu w nowej konfiguracji i jak Ignaś będzie to znosił. Przetestowaliśmy już wypady na krótkie odległości. Miesięczny Ignaś był nad morzem, dwumiesięczny w górach i w Hiszpanii. Próbowaliśmy couchsurfingu, hosteli, prywatnych kwater, jechalismy samochodem, autobusem i pociagiem, lecielismy. Wszystko działało sprawnie. Nigdy nie było jakoś niewiadomo jak trudno, żebyśmy uznali, że w trójkę jeździć się nie da. Żadna z wcześniej zasłyszanych zmor wczesnego rodzicielstwa się nie sprawdziła. Trafiło nam się złote dziecko, z którym podróże są możliwe? Może. Choć bardziej prawdopodobne wydaje mi się to, że nie mamy barier w naszych głowach, które każą siedzieć w domu i nie pozwalają spełniać marzeń. Zdajemy sobie sprawę z tego, że z dzieckiem wszystko jest dynamiczne i żadna faza nie jest stała. Może za miesiąc / dwa okaże się, że jest za trudno...? Nie wiemy. Jeśli cokolwiek nie będzie grało, wracamy odrazu. Wierzymy jednak podskórnie, że wszystko się uda i będzie „super”! Że Ignaś będzie szczęśliwy, bo będzie miał szczęśliwych rodziców poświęcających mu cały czas, każdego dnia, 24 godziny na dobę. I że od maleńkości będzie uczył się otwartości, różnorodności i elastyczności.
Magda
O konfrontacji naszych wyobrażeń z rzeczywistością będziemy pisali regularnie tutaj. Zaglądajcie, komentujcie, piszcie jak będziecie mieli pytania. Stay tuned :)
Wysłano z ultrabooka Asus UX42VS