Pierwsze dwa tygodnie po wyjeździe z Polski spędziliśmy w okolicach San Francisco. Nie chcieliśmy ruszać z kopyta, zależało nam na spokojnym przejściu w tryb "droga", i tak było. Zatrzymaliśmy się u przemiłych Państwa Pawlaków w małej Orindzie, 17 mil od San Francisco. Dostaliśmy od nich mały pokoik w nowo budowanym domu, a dzięki temu, że Orinda leży na linii kolejki podmiejskiej mielismy świetną bazę wypadową do poznawania okolicy, w tym wielkiego San Francisco.
Z czym kojarzy Wam się San Francisco...? Nasze skojarzenia z tym miastem przed przyjazdem były dosyć proste. San Francisco kojarzyło nam się po pierwsze z jednym z najsłynniejszych mostów świata - Golden Gate. Wybudowany tuż przed II Wojną Światową, przez prawie 30 lat był najdłuższym mostem wiszącym na świecie i szybko stał się wizytówką miasta. Spacerując po China Beach, oboje uznaliśmy, że coś w jego legendzie jest, malowniczo wypełnia krajobraz pomiędzy dwoma pagórowatymi wybrzeżami półwyspu San Francisco i hrabstwa Marin. Po drugie, skoro już o pagórach mowa, San Francisco kojarzyło nam się z wyjątkowym położeniem i stromymi ulicami. Niektóre ulice wyglądają tak, jakby osoba planująca układ urbanistyczny miasta nie spojrzała na poziomice na mapie, tylko wzięła kartkę papieru i namalowała od linijki prostopadłe kreski ulice. Wygląda to naprawdę spektakularnie, ale parkować to ja bym na takiej ulicy nie chciała. Ani dojazdy na rowerze do pracy nie przyszłyby mi tam do głowy [respect Antek!]. Trzecie skojarzenie to Alcatraz - położone na wyspie słynne więzienie twierdza. I tych prostych skojarzeń byłoby na tyle.
Z naszymi gospodarzami w Orinda |
Golden Gate Bridge |
Strome ulice San Francisco |
Po tych dwóch tygodniach wiemy, że żadne "proste" skojarzenie nie jest najbardziej fortunne, o mieście nie świadczą ujęcia z pocztówek, lecz to, co wisi w powietrzu. San Francisco jest pokręcone, ma w sobie jakąś trudno do opisania i wyjaśnienia magię, która sprawia, że niejedna osoba chce tam być, mieszkać, zostać. Nie jest to jakaś zapierająca dech w piersiach architektura, ani najlepsze muzea czy restauracje świata. To bardziej jakiś taki jedyny w swoim rodzaju zlepek, w którym hipisi żyją koło informatyków robiących zawrotne kariery w Dolinie Krzemowej i społeczności homoseksualnych, w którym obok bentleya śpi bezdomny, w którym idąc burżujską dzielnicą możesz skręcić za rogiem i znaleźć się w strefie, gdzie dawanie sobie w żyłę jest codziennością. Chińczyk nie mówiący po angielsku siedzi tam w tramwaju koło Polaka, a ten ma naprzeciwko siebie Hindusa, Gwatemalczyka i Irańczyka. Afgańska restauracja sąsiaduje z tajską i etiopską. W San Francisco nic nie dziwi, nie ma miejsca na nietolerancję. I chyba to właśnie jest takie fascynujące, jedyny w swoim rodzaju kocioł wszystkiego ze wszystkim podany w amerykańskim sosie.
Nie jestem fanką zwiedzania niczego z perspektywy fotelu samochodowego. W San Francisco stwierdziłam jednak, że może warto dać szansę wytyczonej 49-milowej trasie wiodącej przez najciekawsze punkty w mieście. I muszę przyznać, że był to naprawdę fajny sposób na poznanie zróżnicowania miasta. Przez szybę poczuć zapach ulicy nie sposób, można jednak zainspirować się i wynotować miejsca, które przykuły uwagę na tyle, że chcemy do nich wrócić, żeby powłóczyć się i poznać je bliżej. Takimi miejscami będą dla nas pewno Golden Gate Park - las w mieście, stworzony na wzór Central Parku w Nowym Jorku na terenach zajętych przez wydmy przy-oceaniczne. Park jest na tyle wielki, że zapach drzew zupełnie wygrywa z miastem, świetne miejsce na spacer, rower, bieganie, czy weekendowy piknik. Chętnie też powłóczymy się jeszcze kiedyś więcej po kolorowych dzielnicach San Francisco. Nie wiem, czy wiecie ale znajduje się tam największe Chinatown na świecie z restauracjami, świątyniami, sklepami i z placami, na których Chinki mają swój codzienny grupowy fitness przy muzyce. Inną barwną dzielnicą jest Castro - największa w Stanach dzielnica LGBT. Jej początki sięgają II Wojny Światowej, kiedy to San Francisco stanowiło dużą bazę wypadową armii na tereny Pacyfiku. Żołnierze, u których wychodziły na jaw homoseksualne preferencje, byli zwalniani z armii, a ponieważ w tamtych czasach wiązało się to z mało chlubnym powodem powrotu do domu, wielu decydowało się na pozostanie w San Francisco. Haight to hippidzielnica, a Marina, czy przybrzeżna część Richmond to dzielnica pieknych willi, uroczych ogródków w widokiem na oceaniczne klify i most Golden Gate.
Jak na karnawale w Kolonii |
Na Bay Bridge w drodze do Orindy |
Magda
Więcej zdjęć:
San Francisco |
Wysłano z ultrabooka Asus UX42VS
Podróż rozpoczęta na dobre, bo pojawiła się końcówka "więcej zdjęć". są wspaniałe, lecz the best to spragnione spojrzenie Ignasia na kufelek. Pozdrowienia w wigilijny dzień. Janusz
OdpowiedzUsuńDla mnie Frisco = Obywatel Milk. Podpisuje się pod powyższym postem.
OdpowiedzUsuń