Nazywając rzeczy po imieniu, musimy przyznać, że na kalifornijską pustynię pojechaliśmy tak trochę dla zabicia czasu. Po dojechaniu do Los Angeles zapachniało nam mocno Meksykiem. Nasze głowy przestawiły się więc zupełnie na południe, nie mogliśmy jednak przekroczyć jeszcze granicy w oczekiwaniu na ostateczne domknięcie wszelkich samochodowych formalności. Wielkie, nadmuchane przemysłem filmowym LA to nie nasza bajka. Chcieliśmy uciec stamtąd jak najszybciej, spojrzeliśmy więc na mapę i wybór padł na niedaleko położony Park Narodowy Drzew Jozuego. Nieźle abstrakcyjna nazwa, co? Mówiąc prościej - pojechaliśmy na pustynię.
Kaktusy choalla |
Drzewa Jozuego po raz pierwszy :) |
Ciekawość - pierwszy stopień do rozwoju |
Z perspektywy czasu możemy spokojnie powiedzieć, że były to nasze najlepsze dni w Kalifornii. Lubimy wielkie przestrzenie, lubimy surowość i marsjańskość krajobrazów, lubimy ciepło, lubimy góry, lubimy izolację, lubimy być zaskakiwanymi przez naturę, lubimy szutrowe drogi. I wszystko to znaleźliśmy na pustyni Kolorado i Mojave. Nazwa parku pochodzi od powszechnie występujących tam wielkich drzew Jozuego. Ciekawe kaktuso-drzewa, sięgające miejscami powyżej 10 metrów i rosnące czasami na tyle blisko siebie, że tworzą taki trochę pustynny las. Jakkolwiek "inaczej" by to nie wyglądało, nie dla drzew Jozuego jeździ się moim zdaniem do tego parku narodowego. Zajmują one jedynie fragment parku. W pozostałych częściach znajdziecie niesamowite formacje skalne, bardzo popularne wśród wspinaczy. Na niższych terenach znajdziecie piekne włochate katusy cholla, jest kanion, trochę małych dróżek, w które można się zagłębić i posłuchać ciszy. Są też rewelacyjnie położone campingi - Wy, namiot, Wasza skała i Wasze ognisko. A nad Wami totalnie rozgwieżdżone niebo, bo na pustyni przecież rzadko są chmury, a i do cywilizacji daleko. I sporo różnorakich ścieżek jest, dzięki którym można poplątać się między skałami i kaktusami.
Najbardziej radosny piechur w parku |
Niech rekomendacją będzie fakt, że pojechaliśmy na jeden dzień, a zostaliśmy trzy. I na pewno spędzilibyśmy tam więcej czasu, gdyby nie przyszła wiadomość, że granica do Meksyku się przed nami otworzyła... Szwendaliśmy się codziennie pomiędzy skałami, Ignaś, w swoim stylu, entuzjastycznie popiskiwał i pokrzykiwał na naszym brzuchu. A jak zaczynał mieć dosyć, odkryliśmy nowego uspokajacza - harmonijkę! Michał spełniał się więc muzycznie i wygrywał różne rytmy, a Ignaś z zadowoleniem obserwował źródło dźwięku. Sami zresztą zobaczcie:
Harmonijka bardzo kojarzy mi się z westernami: dwóch gości, zmęczonych drogą leży przy ognisku, pod gołym niebem i jeden z nich cicho przygrywa. A westerny to właśnie tamte tereny! Trafiliśmy nawet przez przypadek na plan niejednego westernu :P Niedaleko parku zostało zbudowane na potrzeby Hollywood miasteczko z Dzikiego Zachodu - Pioneertown. Można się przejść jego jedną ulicą, a wieczorem zajść do knajpy z muzyką country na żywo.
I ta noc na campingu w parku, super sprawa... Temperatura spada do 3-4 stopni (przy opadach deszczu w zimie potrafi nawet spaść śnieg (!) po ognisku zalogowaliśmy się więc w samochodzie, żeby nahajcować sobie i nie marznąć. Poza tym w aucie jest szyberdach i można lepiej gwiazdy obserwować. Rewelacja!
Wieczorem Ignaś ma najlepszy humor, czas na zabawę |
Więcej zdjęć:
Joshua Tree National Park |
Wysłano z ultrabooka Asus UX42VS
Obserwuję Wasz blog od niedawna z ciekawością. Super wpis. Sentymentalnie się zrobiło! Wolnością mi powiało. Ja mam półroczną córeczkę i jestem trochę 'uziemiona' w domu ale byłam m.in. w Joshua Tree Parku podczas podróży poślubnej i miejsce zrobiło to na mnie wielkie wrażenie. Podziwiam za odwagę, że nie baliscie się wypuścić tak bez przesadnych wygód z tak małym dzieckiem. Inspirujecie :) Życzę wam szerokiej drogi! ps. szkoda, że nie będziecie jechać w kierunku Utah, tam by się Wam bardzo podobało!
OdpowiedzUsuńUtah bardzo za nami chodzi i na pewno byśmy tam pojechali, ale jest zima.... Nastepnym razem!
OdpowiedzUsuńSerdecznie polecam, jak lubicie takie marsjańsko-pustynne krajobrazy, Utah Wam się bardzo spodoba. Tylko uważajcie na lato, ja byłam tam (i w Arizonie) w czerwcu i temperatury juz były mordercze. Myślę, ze maj jest przyjemny w tym względzie.
UsuńChapeau bas! Z takim Maluszkiem w namiocie, wow. Najlepsze jest to, że on jest przeszczęśliwy!
OdpowiedzUsuń54 yr old Programmer Analyst I Arlyne Durrance, hailing from Whistler enjoys watching movies like "Snows of Kilimanjaro, The (Neiges du Kilimandjaro, Les)" and Surfing. Took a trip to Major Town Houses of the Architect Victor Horta (Brussels) and drives a Ram Van 3500. mozna zajrzec tutaj
OdpowiedzUsuń