San Evaristo to osada rybaków, jedna z wielu w tym regionie. „Campo de pescadores” a nie żadne „pueblo” (pol. wioska) – upominali nas wiele razy lokalni ludzie. Wszyscy, czyli około 10 rodzin, żyją tu z połowu ryb. Jedni mają proste motorowe łódki z sieciami, którymi codziennie rano wypływają na morze, za wyspę, w poszukiwaniu ryb. Inni łowią z brzegu, ze skał. Nie mają nawet wędek, tylko zwykłe żyłki zakończone haczykiem. Nadziewają na nie kawałek ryby, zarzucają jak najdalej tylko potrafią, i jak coś złapie, wyciągają szybko żyłkę owijając ją o łokieć. Kilka razy w tygodniu przyjeżdżają kupcy z miasta i kupują od rybaków wszystko, co udało się złowić. I zostawiają lód do przechowania ryb na ich kolejny przyjazd.
Na San Evaristo trafiliśmy analizując długo mapę. Chcieliśmy odjechać jakoś na bok, pojeździć chwilę po górach i znaleźć się nad morzem w jakimś spokojnym miejscu. Była to ostatnia osada rybaków w tej części wybrzeża, do której dociera droga, patrząc z perspektywy La Paz. Kolejne osiągalne są tylko łódkami. Piękna droga nas tam doprowadziła. W przeciwieństwie do naszych dotychczasowych doświadczeń nie było pusto. Jechaliśmy wzdłuż cieków wodnych (i przez wielki kanion), przez co regularnie, co kilka kilometrów, spotykaliśmy rancza, żyjące z hodowli bydła.
|
W drodze do San Evaristo |
|
Chłopaki z rancza |
Bardzo przyjaźni ludzie w tym San Evaristo. Jeden użyczył nam swojego kawałka plaży pod namiot. Drugi dał żyłkę i przynętę do łowienia ryb. A trzeci zabrał nas na pobliską wyspę. Wyspy zatoki kalifornijskiej od dawna za nami chodziły, a San Evaristo leżało przy jednej z nich – sporej Isla San Jose. Dodatkowo nasza osada rybacka leżała przy czarnej wulkanicznej plaży, a nam zachciało się leniwego dnia ze skałkami, złotym piaskiem i pierwszą kąpielą! Wszystko znaleźliśmy na wyspie. Pustą plażę, po której mogliśmy latać „na golasa”. Skałki, wzgórza, górki, z których mogliśmy zobaczyć wyspę i ląd z lepszej perspektywy. I (wreszcie!) ciepłą wodę, w której przetestowaliśmy rurę do pływania. Z plaży pływanie zapowiadało się super ciekawie! Dosłownie dwa metry od cypla, na którym się rozbiliśmy, przepłynęło dwa razy stado delfinów. Na piasku, wśród kamieni, znaleźliśmy z kolei mnóstwo ciekawych muszelek, czerwonych krabów, kilka kolczastych ryb różnej wielkości i fragmenty rafy koralowej. Nasze podwodne obserwacje niestety aż takie ciekawe nie były. Rura jednak super działa, nie raz będzie o nią w kolejnych tygodniach bitwa.
|
Na rybach w San Evaristo |
|
"Nasz" cypel na wyspie San Jose |
|
Na wyspie starają się pozyskiwać sól |
|
Ignaś odkrywa |
|
Delfiny tuż obok |
|
Te oczy otwierają drzwi w Meksyku :) |
Polubiliśmy wybrzeże Zatoki Kalifornijskiej, dużo tam ustronnych zatoczek z idealnym miejscem na namiot. Nie ma lepszego początku dnia niż ładny widok zaraz po otworzeniu oka. W namiocie nie ma prądu, człowiek naturalnie dostosowuje się więc do rytmu słońca. Widzimy nie tylko zachody, ale i wschody słońca, mamy czas, żeby pogapić się na spadające do wody jak pociski polujące pelikany. Zapomnieliśmy co to znaczy ziewanie, pomimo ząbkującego Ignasia, który, o zgrozo, potrafi obudzić się nawet 6 razy w ciągu nocy. Nastąpiło u nas pełne wylogowanie z systemu. I jest nam z tym tak dobrze. Ignasiek też nie narzeka. Polubił spanie w namiocie, rano ma tam takie pole do odkrywania, że czasami nie może się zdecydować, czy maszerować w stronę swoich ulubionych kurek, guzików od mojej piżamy, garnka, czy latarki. Czy wpakować do buzi zamek od plecaka, próbować zjeść karimatę, czy też może mapę. A poza namiotem, na plaży jest piasek, który absorbuje go na długie minuty. Uwielbia przesypywać go między palcami, sprawdza jego teksturę rękami i ustami, pokrzykując radośnie. I stara się wygrzebać z niego jakiś kamyczek lub muszelkę – to łatwiej złapać niż piasek, a więc łatwiej zjeść!
|
Pelikany szykują się do łowów |
|
Pociski spadają do wody |
Magda
Więcej zdjęć:
Wysłano z ultrabooka Asus UX42VS
te delfiny...
OdpowiedzUsuńDobre miejsce, żeby się na czas jakiś zaszyć!
OdpowiedzUsuńTo jest szczęście, co?
OdpowiedzUsuń