15 marca 2014


Na granicy Meksyku z Gwatemalą jest małe "pojezierze". Małe, ale jare, szczególnie po tych ostatnich raczej suchych tygodniach. W oczekiwaniu na karnawał w San Juan Chamula pojechaliśmy więc połazić, popływać, powąchać powietrze daleko od miasta, i stworzyć Ignasiowi możliwość do zrobienia tego, co lubi najbardziej - PLUSKania.

Lagos Montebellos są bardzo przyjemnym miejscem. Niektóre jeziorka wyglądają trochę jak nasze Mazury, przejrzysta woda, zielone, porośnięte brzegi. Inne ze stromymi wapiennymi brzegami, wysepkami pośrodku i turkusową, zieloną lub obłędnie granatową wodą. Wydawać by się mogło, że idealne miejsce na chill, wyłączenie mózgów i cieszenie oka. Nie do końca. Już Wam mówię dlaczego. Dookoła Lagos Montebellos jest kilka wiosek i miejscowości. I chyba 99% mieszkańców założyło sobie, że będzie żyło z turystów tam przyjeżdżających. Logiczny mechanizm we wszystkich turystycznych miejscach na Ziemi. Z tym, że nad jeziora Montebellos przyjeżdża nie za wielu turystów. Trochę  - tak, ale zdecydowanie niewystarczająco, żeby wyżywić 99% okolicznych mieszkańców. Ludzie przechodzą więc sami siebie w wymyślaniu płatności i oferowaniu usług. Zbliżamy się do jeziorek. Jakieś 15 km przed pierwszym z nich, przy jednym z leżących policjantów (wał spowalniający) stoi gromada chłopaczków. Wykorzystują fakt, że zwalniamy i się na nas rzucają. To przewodnicy, przewodnicy po jeziorach. Ja rozumiem przewodników po ruinach, miastach i wioskach Indiańskich. Ale przewodnik po jeziorach?


Jedziemy dalej. Przy każdym kolejnym leżącym policjancie ta sama historia, wszędzie grupa przewodników. Dojeżdżamy do jezior, płacimy mało kosztowny "wstęp". Czas zamoczyć ciała. Parkujemy samochód, dopadają nas przewodnicy. Za nimi babeczki, krzyczą, która głośniej: tamaliitooos, taaaacoooos, aguaaa de horchaaataaaa. Dalej panowie oferują przejażdżkę na koniach, kolejni wypożyczenie kajaka lub tratwy. To wszystko dla około 3-5 turystów, którzy aktualnie są nad jeziorem. Kolejne jeziorko podobnie, tylko bez koników, dalej tak samo. Dobijamy na nocleg. Rozbijamy namiot nad brzegiem jeziora, piękne miejsca, wygląda spokojnie. Przy rozbijaniu namiotu podchodzi do Michała Pan, który po dwóch zdaniach przedstawia się jako przewodnik i oferuje przejazd łódką po jeziorze. Wieczorem idziemy na spacer po okolicy. Wracając zachodzimy do sklepu kupić chleb i piwka. Tam spotykamy dwóch młodych chłopaków przy ósmym piwku. Zgadnijcie, kto to? Bingo, przewodnicy! Oferujący nam oprowadzanie po jeziorach następnego dnia rano.  Następnego dnia idziemy nad Jezioro Międzynarodowe. Dobra nazwa. Granica biegnie dokładnie przez środek tego mikroskopijnego jeziorka. Granicę widać tylko po słupkach i bojach przeprowadzonych przez jezioro, ludzie maszerują na stronę gwatemalską i meksykańską jakby chodzili po jednej wiosce, a nie między państwami. To i my idziemy na spacer do Gwatemali. W Gwatemali oferują gwatemalskie piwko i gwatemalskie ciuszki. Ile tam stoisk z turystycznym kramem! Oczopląsu można dostać. Tymczasem turystów za wyjątkiem nas dosłownie brak. Sprzedawcom nie chce się więc nawet wstawać i zachęcać. Patrzą przed siebie, uśmiechają się, skubią lody, wszystko w bardzo laotańskim tempie. Bardzo wyluzowana ta Gwatemala, przynajmniej na pierwszy rzut oka :)

Lewa strona: Gwatemala, prawa strona: Meksyk

Magda w Gwatemali, Michał w Meksyku, a Ignaś... No właśnie gdzie tak właściwie jest Ignaś?
Po powrocie do Meksyku jedziemy nad ostatnie jeziorko. Wielka zielona łąka, cicho szemrzą przybrzeżne szuwary. Pusto. Super miejsce na piknik! Rozbijamy się więc z kocykiem, patrzymy w niebo. Ale tylko przez minutę. Zaraz zza krzaków wyłania się pijany lokalny przewodnik i oferuje oprowadzanie po jeziorze i lesie. Tłumaczymy grzecznie, że my nie chcemy, wolimy poleżeć i popatrzeć w niebo. Na co on, że może on w takim razie samochodu popilnuje. Przed kim? Przecie tu nikogo nie ma, kto ma nam go ukraść? Nigdy nie wiadomo... KFJEJOFDSFjros. Pomysłowości to chyba uczyli się oni od Hindusów...

Poza powyższym to urokliwe te jeziorka, naprawdę. W chwilach, kiedy nie była nam oferowana kolejna usługa naprawdę bardzo nam się tam podobało.






W okolicach San Cristobal zobaczyliśmy jeszcze jeden popis natury. Wielki Kanion Sumidero. Kiedyś suchy, teraz przez budowę w okolicy potężnej tamy i elektrowni wodnej zalany wodą. Można go od dołu zobaczyć tylko z łódki, popłynęliśmy więc na 2-godzinną przejażdżkę motorówką. Zastanawialiśmy się trochę jak my damy radę usiedzieć w jednym miejscu z Ignasiem przez 2h, ale znowu nasz malec nas zaskoczył. Był tak zaaferowany prędkością, hałasem i rozbryzgującą się wodą, że zamarł i obserwował skamieniały dobrą godzinę. W drugiej godzinie, przyzwyczajony do podskoków i ryku silnika, zrobił test naszej kreatywności i chyba go w miarę zdaliśmy, nie zostaliśmy obrzuceni ciężkim spojrzeniem, a w trudniejszych chwilach współzałoganci wyszukali w torebkach jakieś śmieci, które mogły nam posłużyć za dodatkowe zabawki. Zobaczcie Kanion Sumidero naszymi oczami sami :)





A na brzegu wylegują się krokodylki. Na słońcu.
I w cieniu
Więcej zdjęć:
Canon Sumidero


Lagos Montebellos


Magda

Wysłano z ultrabooka Asus UX42VS

1 komentarz :

  1. haha super post! powodzenia w dalszej podróży :)

    OdpowiedzUsuń