Wjeżdżamy do Gwatemali. Granica idzie w miarę sprawnie, choć upał nieziemski, termometr pokazuje w cieniu 38 stopni. Przy tej wilgotności, trudno to wytrzymać. Nie tylko nam gorąco, przyzwyczajeni do ciepła Gwatemalczycy, siedzą tłumnie w przygranicznej rzece i narzekają, że gorąco. Ja, upalo-nie-lubna, najchętniej nie wychodziłabym z klimatyzowanego samochodu. Zastanawiam się jak w tych warunkach zorganizować spacer po Tikal, wielkich ruinach Majów, żeby mieć z tego przyjemność.
Najlepiej będzie wstać z samego rana, o świcie, żeby zobaczyć je zanim słońce nagrzeje powietrze. Chcemy dojechać pod samo wejście do ruin jeszcze dzisiaj i tam rozbić namiot. Przy bramie wjazdowej okazuje się, że bilety kupione po 15:30 obejmują zarówno po południe w ruinach, jak i cały następny dzień. Idealnie. Możemy więc przejść się na zachód słońca w ruinach, po czym zrealizować nasz plan ze świtem.
Po 17 ruiny są prawie puste, przez 1,5 godziny spotykamy może z 5 osób. Towarzyszy nam natomiast z milion cykad. Dżungla budzi się pomału do życia. Na zachód słońca wspinamy się na szczyt Templo IV. Widać stąd oświetlone ciepłymi promieniami zwieńczenia świątyń stojących przy głównym placu. Wszystko skąpane w morzu dżunglowej zieleni. I te cykady. Do namiotu wracamy już po zmierzchu. O 5:30 budziki nie muszą długo dzwonić. Jeszcze chyba nigdy nie obudziliśmy się we dwójkę przed Ignasiem. Ha, zaskoczymy go :D Kukułka nie karze na siebie długo czekać, dołącza do nas piętnaście minut później. Pakujemy plecaki i tuż po szóstej ruszamy na zwiedzanie, dumni „jak świnia w taksówce”, że nam śpiochom udało się tak rano zebrać. Nie ma jak strach przed upałem!
Pysznie smakuje czekoladowe śniadanie w ruinach. Przyjemny chłód poranka, skrzek papug nad głowami, w oddali wyjce i my wcinający chleb z czekoladą na środku placu głównego. Taki obrazek.
Po Tikal włóczymy się kolejne cztery godziny. To zdecydowanie jedne z najfajniejszych ruin jakie kiedykolwiek widzieliśmy. A wśród odwiedzonych pozostałości po Majach – nasz numer jeden. Bardzo wielkie powierzchniowo, zatopione w dżungli, odkryte tylko w 20%. W wielu miejscach widać lekko wystające spod mchu, konarów i liści wielkie piramidy, których ręka człowieka setki lat nie dotykała. Pomiędzy kolejnymi piramidami i sekcjami prowadzą drobne ścieżki. Małpy czepiakowate skubią nam gałązki nad głowami, zrzucają niezjedzone pozostałości pod stopy, przeskakują pomiędzy sąsiadującymi z sobą ruinami. To jakieś śmieszne pawio-podobne ptaki przejdą przez ścieżkę, lub mrówkojado-podobne. Niesamowite jak natura oplątała pozostałości po mieście Tikal i jak oglądając jego pozostałości wchodzi się z nią w bliski kontakt. Najbardziej chciałabym spotkać tukana. Fascynujący jest ten jego wielki żółty dziób, kontrastujący z czarnym ciałem. Pytam się jednego ze strażników, czy tu w Tikal można czasami zobaczyć tukana, a jeśli tak to gdzie. Na tej polanie zdarzają się – odpowiada mi. I kiedy schodzę z jednej z piramid, biegnie do mnie tenże te strażnik, z uśmiechem od ucha do ucha, bardzo zaangażowany i pokazuje palcem gdzieś w konary drzew, krzycząc, że tukana wypatrzył. Mam i tukana. Nawet dwa. Jaaaj.
Idealny jest nasz pobyt w Tikal. Ignaś w nosidełku spokojny większość czasu jak złoto, godziny ograniczające upał do możliwego minimum, zachód i wschód słońca, garstka ludzi dookoła i piękne spotkania z lokalną fauną. Po prostu idealnie.
|
O zachodzie słońca |
|
Sen Ignasia. Pozycja nr 176 |
|
Po wschodzie słońca |
|
Piramida ukryta w dżungli |
|
Ignaś ma dosyć nosidełka, są więc ręce mamy |
|
Albo plecy taty! |
|
Nie mamy zoomu, ale zobaczcie, zobaczcie, jest i tukan! |
|
Nie kraść, nie walić głową, nie robić kupy...? |
Więcej zdjęć:
Magda
Wysłano z ultrabooka Asus UX42VS
eee. nie patrzeć za długo w jeden punkt, nie łapać węży, nie robić kupy! :) weosłych! :*
OdpowiedzUsuń* ad 1. nie szukać tukanów! :D
OdpowiedzUsuń