W drodze są takie miejsca, w których z do końca nieokreślonych przyczyn zostajemy na dłużej. Choć wcale tak nie planowaliśmy, choć często wcale nie są „nasze”. Tym razem takim miejscem stała się Playa del Carmen, stolica bakpakerska meksykańskiej riwiery.
Wybrzeże karaibskie Jukatanu to takie drugie Los Cabos. Nadźgane hotelami i resortami poprzecinanymi parkami przygody, aquaparkami, prywatnymi rezydencjami. Plaże, owszem piękne. Jak z pocztówki prosto z Karaibów. Biały piasek, drobny jak mąka. Woda turkusowa. Niebo intensywnie niebieskie. Do tego wszystkiego intensywna zieleń palm. Niby bajka, ale trudno tu o intymność, ceny z kosmosu, zupełnie nie przystające do reszty Meksyku, a dookoła słychać więcej angielskiego niż hiszpańskiego. Playa del Carmen to dodatkowo wielka imprezownia, z główną ulicą przypominającą bardzo tajskie Khao San Road. To jak to się stało, że zatrzymaliśmy się tam na dłużej?
Zaczęło się od prozaicznych tematów. (1) Ignasiowi trzeba odświeżyć garderobę, bo przymałe już wszystko na niego. (2) Czas kupić mu pierwsze buty. Intensywnie podnosi się na wszystkich napotkanych murkach, słupkach, skrzynkach, krzesłach i próbuje robić pierwsze kroki z podpórką, niedługo przyda się więc podeszwa dla jego małych stópek. (3) Słoiczki z dziecięcym jedzeniem – kierujemy się dalej na południe i nie wiemy czy będą tam tak powszechnie dostępne jak są w Meksyku, trzeba więc zrobić zapasy. (4) Zapasy nasze – musimy odwiedzić aptekę, supermarket, jakieś sklepy z częściami samochodowymi. Wszystko drobiazgi, niby nic bez czego nie możemy dalej jechać, ale przez to, że w meksykańskiej rzeczywistości zaczęliśmy już czuć się trochę jak u siebie, łatwiej nam pozałatwiać rzeczy tu niż będzie dalej. Na te wędrówki pomiędzy sklepami nałożyły się oczekiwania na dwie paczki ze Stanów – jedną z reklamowanym aparatem a drugą z dostawą jedzenia dla dzieci… Tak, tak, DHL miał przywieźć nam tubki z papkami dla dzieci, z USA do Playa del Carmen. Chyba każda mama może pozwolić sobie na jakieś szaleństwo w stosunku do swojego pierwszego dziecka, prawda? Te meksykańskie Gerbery śmierdzą jak tania polska mielona. Niech więc Ignaś choć co drugi dzień ma smakowitą ucztę :)
Największy wpływ na nasz przedłużony pobyt w Playa miała jednak choroba Ignasia, pierwsza w jego 9 miesięcznym życiu. Zaczęło się od gorączki, później kaszel, katar i dużo marudzenia. Holenderka z bazy nurkowej na Cozumelu poleciła nam jakiegoś pediatrę w Playa, żeby jednak w pełni zapanować nad sytuacją musieliśmy zostać na trochę w jednym miejscu.
|
Zatłoczona plaża w Playa del Carmen ma swoje plusy, jest więcej towarzyszy zabawy! |
|
Część nocy spędziliśmy na campingu pod Playa |
|
U pani doktor |
|
Kupujemy pierwsze buty - okazało się, że stopa Ignasia jest taka gruba, że z 70 par na stopę wchodziła tylko jedna ;) |
|
Zapasy, zapasy... |
Znaleźliśmy w Playa del Carmen nasze miejsca. Hotel oddalony od wybrzeża w bardzo przyzwoitej cenie. Knajpkę z pysznym i tanim menu obiadowym. I kawiarnię z najlepszą w Meksyku kawą serwowaną przez Paula. Zakumplowaliśmy się z Anglikiem Paulem. Wpadaliśmy do niego codziennie nie tylko na kawę, ale i pogadać. O tym, jak Ignas i co z nurkowaniem w cenotach. O życiu i o tym co dalej. A Paul, kiedyś menedżer w londyńskiej firmie, opowiadał jak to się stało, że teraz kawę serwuje w Playa del Carmen i jakie jest życie expata w Meksyku.
|
W odwiedzinach u Paula |
|
Najlepsza kawa w Playa del Carmen jest u Paula! I jakie ciastko czekoladowe ma! |
Cieszyliśmy się jak znowu przyszło nam pakować samochód do drogi. Co prawda niedalekiej, ale zawsze do przodu. Kolejny stop – Tulum, chyba najładniej położone ruiny Majów w Meksyku. Rozbiliśmy namiot na plaży koło ruin i bladym świtem poszliśmy je zobaczyć. Majowie z głębi Półwyspu musieli zazdrościć tym z Tulum widoków. Bo raczej nie okazałości miasta. Tulum ogląda się dla położenia, same ruiny ustępują świetności zarówno tym z Palenque jak i Yaxchilanu. Biały piasek, palmy, skały i piramidy Majów na nich wyglądają pięknie, jest jednak jeszcze jeden element, który dopełnia obrazek – iguany! Ile ich tam! Jak spotkaliśmy pierwszą, wisieliśmy nad nią ze 20 minut, robiąc zdjęcia z różnych stron i obserwując jej ruchy. Chwilę dalej okazało się jednak, ze jest kolejna i kolejna, a dalej 5 koło siebie, 7 na skałach, 6 w trawie. Niesamowite. Iguany traktują to miejsce jak swój dom, niewzruszone, bez obaw, pewnie przekraczają ścieżki i patrzą z góry z kamieni na gapiących się na nie turystów.
Po wizycie w upalnych ruinach mieliśmy ochotę na jedno – dać nura i nie wychodzić na powierzchnię do zmierzchu. Nury najciekawsze są tam, gdzie jest jakieś życie pod wodą nawet przy brzegu. Pojechaliśmy więc do Akumalu, zaraz przy plaży można tam podobno pływać z żółwiami morskimi. Nie my jedni oczywiście o tym usłyszeliśmy. Plaża przepełniona ludźmi, woda aż kolorowa od wystających z niej płetw i rur. Wiele osób przyjeżdża tam na toury. Klimat jak z Cozumelu, snorklowanie za przewodnikiem, tym razem w poszukiwaniu żółwi :) Założyliśmy więc nasze wal-martowe płetwy i maskę i na zmianę wskakiwaliśmy w wodę, żeby gdzieś między tymi grupami i tourami znaleźć żółwia. Spotkaliśmy niejednego! Zobaczcie sami, oto one! Super sprawa, takie pływanie tuż za żółwim ogonem.
W nocy namiot został poddany pierwszemu testowi wodoodporności. Prawdziwa tropikalna ulewa, taka, w której trudno rozmawia się w środku, bo nie słychać drugiej osoby. Namiot fruwał we wszystkie strony, Michał co chwilę wyskakiwał z namiotu, żeby wypadające z piasku szpilki przymocować. Odchodziła jedna burza, przychodziła następna. I tak przez całą noc. Ignaś spał jak zabity, po pierwszej burzy dołączył do niego tata i tylko mama i jej wielka głowa czuwały płytko śpiąc całą noc.
Więcej zdjęć:
Magda
no i jak Ignas? juz lepiej? zdjecia niesamowite:)powodzenia w dalszej podrozy , jak daleko na poludnie zamierzacie dojechac? - asiaBS
OdpowiedzUsuńIgnaś zdrów jak ryba, w międzyczasie go nawet mrówki dotkliwie i bolesnie
OdpowiedzUsuńpokąsały ale lokalni mówią że to "na zdrowie"
nie pojedziemy dalej niż do Panamy, bo tam droga się urywa i do Kolumbii połączenia nie ma :)
pozdrawiamy!
51 year old Staff Accountant III Garwood D'Adamo, hailing from Thorold enjoys watching movies like Defendor and role-playing games. Took a trip to Longobards in Italy. Places of the Power (- A.D.) and drives a Mercedes-Benz 540K Spezial Roadster. spojrz na to teraz
OdpowiedzUsuń