14 maja 2014


W Gwatemali widzieliśmy już ruiny Majów w Tikalu, zobaczyliśmy słynne wielkopiątkowe procesje w Antigua, poszwędzaliśmy się nad Atitlanem i zdobyliśmy najwyższy szczyt Ameryki Środkowej. Innymi słowy, najsłynniejsze miejsca odwiedziliśmy. Poza tym widzieliśmy kilka miejsc mniej uczęszczanych o których już pisaliśmy. Jednak to wejście na Tajumulco w zupelności nie spełniło naszych oczekiwań. Wulkany uwielbiamy od dawna i trudno by było powiedzieć, który z wulkanów w Nowej Zelandii, Ugandzie czy Ameryce Południowej najlepiej wspominamy. W Gwatemali jest tych wulkanów cała masa i aż trudno się zdecydować, na który wejść. A wejść można jak gdyby przy okazji, ponieważ zgrupowane są one zarówno koło historycznej Antigua, nad Atitlanem, czy też wokół Xeli w której wielu gringo uczy się hiszpańskiego. Ciągle więc po Tajumulco pojawiała się jakaś kolejna okazja do poprawienia doświadczenia zdobytego na Tajumulco. Ale jak tu wchodzić na górę jeśli Ignaś jedzie na antybiotyku, a w sumie i nas też na zmianę lekkie przeziębienie brało lub biegunka dopadała.
Jest taki wulkan Pacaya, na który weszlibyśmy gdyby nie Madziula. Bo Pacaya nie jest bardzo wysoka (2500 m. npm) więc można na nią się wdrapać i szybko (2h) i bez ryzyka choroby wysokościowej, choć ostatnio jej poziom aktywności wzrósł i o ostatnich erupcjach w marcu szeroko mówiła prasa.
Ale na Pacayę nie weszliśmy. Moja Madziula generalnie nie jest osobą, która ma wielką łatwość w podejmowaniu decyzji, stąd też kiedy zastanawialiśmy się nad zdobyciem kolejnego wulkanu wielki wpływ na mnie wywarły jej słowa;
- Michaś, gdybym była na Twoim miejscu, to na pewno bym weszła na Acatenango.
No to wszedłem na Acetenango.

Wejście na Acatenango umożliwia przypatrzenie się z bliska bezpośredniemu jego sąsiadowi, wulkanowi Fuego. A warto to zrobić, bo Fuego jest całkiem aktywnym wulkanem, często wyrzucającym gorącą czerwoną lawę. Lawy jednak jest na tyle mało, że jej kolor widać jedynie w nocy. Ponieważ jednak Acatenango ma ponad 3900 m npm, odpuściliśmy już tę frajdę Ignasiowi, który dopiero co zakończył branie antybiotyków po zapaleniu ucha i wreszcie wrócił do formy, Magda zaś po atitlanowym zatruciu daleko była od pełni sił.

Wycieczki na Acatenango kosztują prawie 100 dolarów i trwają jeden lub dwa dni. Ja zdecydowałem się na opcję najprostszą, prawie  najtańszą i najszybszą, którą jest dojazd do wioski La Soledad, w której rozpoczyna się szlak. W La Soledad znaleźliśmy prostą kwaterę i świetnego miejscowego przewodnika, który okazał się być idealnym kompanem.

Ponieważ w ostatnich dniach po południu niebo robiło się pełne od chmur, a sam Atitlan żegnał nas urwaniem nieba, zależało mi, by na Acatenango wyjść w nocy tak by zdążyć na wschód słońca.
Jaime (czyt. Chaime) zarządził więc wyruszenie o pierwszej w nocy. Punktualnie zapaliliśmy czołówki i ruszyliśmy w stronę szczytu. Muszę przyznać, że Jaime narzucił całkiem szybkie tempo, dużo szybsze niż to do którego ostatnio byłem przyzwyczajony w roli wielbłąda niosącego Ignasia i jedyny plecak naszej rodziny.
Jedynie początkowe 40 minut marszu było mozolne ze względu na sypki wulkaniczny żużel. Dalej już szło się nam bardzo dobrze i co ciekawe, zamiast zadyszki mogłem oddychać swobodnie i takoż prowadzić nocną rozmowę z Jaime, który był szczerze ciekaw i zadawał wiele pytań. Tak miło się nam szło, że nawet nie przejąłem się tym, że w między czasie od dołu podchodzące chmury wyprzedziły nas i postawiły jakiekolwiek widoki pod znakiem zapytania. Ostatnie 200 metrów podejścia znów prowadziły przez grząski żwir po stromszym zboczu, ale udało nam się wejść na szczyt, za to ku mojej radości chmury zatrzymały się pod nim. Za szybkie tempo poskutkowało tym, że weszliśmy na wulkan przed czasem, a bez rękawiczek i czapki czekanie na wschód słońca było po prostu mało komfortowe.
Jaime miał jednak pomysł na to zimno, zaproponował byśmy przed wschodem słońca schowali się przed wiatrem za skałą i poczekali na eksplozję Fuego.  Wpatrywać się w wulkan i czekać na jego wybuch jednak wydało mi się aktywnością która spowodowałaby jeszcze większe odczuwanie zimna przez brak ruchu, więc poszukiwałem w pobliżu jakichś ładnych kadrów, by pokazać Magdzie.
Pyk.
Jaime: - Fuego!!!!!!!!!

Aaaa!! Gdzie kamerka, gdzie jej włącznik??? Chwilę minęło, zanim się zorganizowałem.
Jak Jaime powiedział, tak Fuego zrobił. Wybuchł i wyrzucił z siebie gorąca lawę w formie jakby czerwonych wielkich kamieni. Ale to nie jest tak jak sobie można wyobrazić, że cała ziemia pod moimi stopami drżała jak podczas trzęsienia ziemi i te kamienie latały po całym niebie i musiałem się przed nimi chować. Co to to nie, nie było jakby to w kreskówce ktoś mógł przedstawić.
Czerwone kamienie szybko stygną i przestają być widoczne w nocy. Długo natomiast na niebie pozostaje widoczna chmura pyłu.
To co udało mi się nagrać pokazuję Wam, żebyście zobaczyli jak mniej więcej to było widać, i jak długo potem ta chmura sobie wisi prawie nie przesuwając się po niebie:


I Fuego jeszcze sobie tak wybuchał kilka razy podczas naszego pobytu na szczycie. Teraz już nawet i ja się przyzwyczaiłem do tego że na wybuch wulkanu wystarczy poczekać, dzięki czemu mamy z Jaime taką oto pamiątkową fotkę.


Oczywiście kwestią czasu jest też wschód słońca. Stało się to mimo zimna zaskakująco szybko i ten moment kiedy krajobraz nabiera barw jest przepięknym spektaklem wartym każdej minuty nocnej wspinaczki. Tej nocy cała Gwatemala którą widzieliśmy skąpana była w dywanie chmur, jedynie czubki najbliższych wulkanów wystawały poza biały kożuch.  Warto było w tym momencie być na samej górze. Sami nie byliśmy, trójka Niemców przyjechała ze swoim przewodnikiem z Antigua. Ale ta góra tego dnia należała do nas. Mi wejście z lokalnym przewodnikiem podobało się też z tego względu, że mogłem ograniczyć do minimum czas który Magda musiała spędzić sama z Ignasiem czekając na mnie. I ta motywacja, jak również ta by zaskoczyć Magdę, spowodowała, że dosłownie sfruwałem na dół. Jaime chciał wybadać moje tempo schodzenia i nie schodził, tylko truchtem zbiegał z góry w stałym ślizgu na butach. Aż mi się skojarzyło że to kolejny sezon narciarski który mnie ominął (niech no ja doczekam się następnego w 2015). Na dole przed domem Jaime byliśmy po godzinie. Na podwórku cisza, Ignasia ani Magdy nie widzę. Otwieram drzwi do pokoju, a tam Magda z Ignasiem pod kołdrą na łóżku.
- Michaś, co się stało? Nie wszedłeś? Spodziewałam się Ciebie koło 13!

Obudzili się 10 minut wcześniej.

Co zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem?

Bo przecież jak tyle jeszcze mamy czasu to przecież chyba nie koniec atrakcji.








 A reszta zdjęć z Acatenango do zobaczenia w kolejnym albumie:
Wulkan Acatenango


Pozdrawiamy,

wyjątkowo
Michał

Wysłano z ultrabooka Asus UX42VS

4 komentarze :

  1. super!. Czy wulkany są w Gwatemali w miarę dostępne, czy tak jak w Chile, trzeba mieć pozwolenia na wszystko?

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystkie wulkany są powszechnie dostępne, żadnych papierków, żadnych pozwoleń. Jedynym ograniczeniem są własne siły i niestety bezpieczeństwo, zdarzają się na niektórych wulkanach napady. Nawet na Fuego można wejść, przewodnik mówił, że za tamtą skałą trzeba się schować :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Super relacja i zdjęcia:)
    Mam pytanko - ile Jaime sobie policzył za to wyjście z Tobą?

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej Agnieszka,
    płaciłem 200 za przewodnika a za nocleg 60, gdyby Magda szła ze mną policzyłby 300. Mój znajomy któremu poleciłem Jaime'a, skasował za grupę 4 osobową 400.
    powodzenia i daj znać co inflacja zrobiła :)

    M.

    OdpowiedzUsuń