Byliście kiedyś na Erasmusie? Duża grupa z ludzi w podobnym wieku, każdy z innego zakątka Europy. Dużo trunków różno-procentowych i bardzo dużo zabawy. Dużo rozmów, śmiechu, beztroski, wschodów słońca widzianych na przystanku tramwajowym w drodze do domu, bynajmniej nie w drodze powrotnej z biblioteki. Dużo lokalnego folkloru, mieszkanie wynajmowane w kilka osób, wspólne gotowanie, wymiana międzynarodowych doświadczeń, krótsze i dłuższe męsko-damskie znajomości. I do tego mało stresu, ograniczającego się do kilku egzaminów na zakończenie semestru. Wyobraźcie sobie, że uczelnią jest szkoła nurkowa na karaibskiej wyspie. Jedyny egzamin jaki macie jest z umiejętności dopłynięcia do boi i z powrotem. A największy „stres” wywołany jest wpuszczeniem wody do maski lub wyjęcie ustnika z tlenem kilka metrów pod powierzchnią, wszystko w ramach nurkowych ćwiczeń. Takie miałam bardzo generalne wrażenie z Utili.
W bakpakerskim światku są dwa miejsca na świecie, które słyną z taniego nurkowania. Koh Tao w Tajlandii i Utila w Hondurasie. Oczywiście można zanurzać się jeszcze taniej, wszystko pod warunkiem posiadania własnego sprzętu i nurkowego doświadczenia pozwalającego na samodzielne nurkowanie z plaży lub za pomocą rybaka, który wywiezie na rafę. Dla nurkowych żółtodziobów nie ma jednak tańszych miejsc do uprawiania tego nietaniego „sportu”. Na Koh Tao zrobiliśmy kurs, pojechaliśmy i na Utilę nabierać nurkowych sprawności i podziwiać ten nieziemski świat.
Klimat Utili
Utila jest jedną trzech wysp Bay Islands. Pozostałe dwie to Roatan – wyspa znacznie większa, z ładniejszymi plażami i większą możliwością ucieczki od tłumów, ale i droższa. Oraz Guanaja – najdziksza z całej trójki, z podobno najbardziej nieskażoną rafą i przyrodą, ale i skomplikowanym transportem i wysokimi cenami na miejscu. Kusiły nas dwie pozostałe wyspy bardzo, ostatecznie jednak poszliśmy na łatwiznę i wylądowaliśmy tam, gdzie „wszyscy”. Czy dobrze? To mogą powiedzieć nam tylko Ci, którzy na Guanaję dotarli nocnym towarowym promem z dzieckiem i zajrzeli pod powierzchnię wody. Utila podobnie jak sąsiadujące z nią wyspy była pod wpływem brytyjskim, a nie hiszpańskim, przez co dominującym językiem jest angielski, a może raczej „broken English” - kreolski. Korzystają z tego faktu Amerykanie, kupując tam ziemię i budując wielkie domy, korzystają i plecakowcy, nie zawsze mówiący po hiszpańsku. Utila nie została może jeszcze tak wykupiona przez bogatych sąsiadów z północy jak południe Baja California, w połączeniu jednak z przemysłem nurkowym niewiele pozostało na niej z lokalnego klimatu. Amerykańscy emeryci mieszają się tam z erasmusowym tłumem nurków, a mieszkańcy zajmują się obsługą turystycznego biznesu. Z naszej perspektywy miejsce nie najbardziej wymarzone pod słońcem, wciąż jednak na tyle ciekawe, że spędziliśmy tam dobrych kilka dni, nie nudząc się ani przez sekundę.
Logistyka
Na Utilę można dostać się na dwa sposoby – samolotem, który przez ceny odpadał i statkiem – motokatamaranem Utila Princess przewożącym pasażerów w godzinę. Transport łódką był więc super szybki, tematem pozostało tylko bezpieczne przechowanie samochodu. Ponieważ La Ceiba, z której odchodzą statki ma bardzo słabą reputację, pojechaliśmy do hoteliku nad położoną kilka kilometrów od miasta rzekę Cangrejal, tam zapakowaliśmy się do dwóch plecaków i ruszyliśmy na wyspę. Przed wejściem na statek spotkaliśmy Maję, która zakochała się w Utili i podobnie jak niejeden plecakowiec po zrobieniu certyfikatu, kontynuowała nurkową edukację i w ciągu czterech miesięcy doszła do poziomu divemastera, który uprawnia ją do prowadzenia nurków certyfikowanych osób. Dzięki temu, że zna Utilę od podszewki poleciła nam tanie miejsce do spania i bazy nurkowe warte rozważenia. Zdradzimy i Wam, gdzie najbardziej warto – jakość szkół jest generalnie bardzo porównywalna, najlepiej nurkować więc z tymi, którzy pływają na północną stronę wyspy. Formacje koralowe nie są tam co prawda tak rozbudowane i kolorowe, ale większe są szanse na spotkanie dużych morskich stworzeń – płaszczek, rekinów, w tym największych ryb na świecie – rekinów wielorybich. A na północ pływają – Altons i Captain Morgan. Zanim jednak wskoczyliśmy w pianki i założyliśmy butle, musieliśmy znaleźć opiekę dla Ignasia. I to okazało się największym wyzwaniem, znacznie większym niż na Cozumelu czy w Playa del Carmen, gdzie wypoczywają również dzieciaci nurkowie. Gringo na Utili jest mnóstwo, ale nikt z 20+latków nie przyjechał tam dzieci niańczyć. Jedni lecą nurkować, inni biegną do nurkowej pracy, a pozostali nie są tematem zainteresowani. Wśród mieszkańców jest oczywiście wiele doświadczonych mam, żadna jednak obcymi dziećmi się nie zajmowała. Poza tym w ciągu dnia pracują – w sklepie, w kuchni lub hotelu i czasu nie mają. Na pierwszy nurkowy dzień udało nam się zorganizować siostrzenicę właścicielki naszego „apartamentu” [wielki cudzysłów]. Miała wrócić z pracy zaraz po 12 i przejąć od nas Ignasia. Zegarek działał jej w czasie latynoskim, nie wróciła do domu po pracy. I już mieliśmy odwoływać naszego nurka, gdy z pomocą przyszedł nam Sony, gwatemalski chłopak Mai. Sprawdził się super! Zajął się Ignasiem przez godzinę, po czym przekazał go Cindy. Nasze cygańskie dziecko nie zauważyło za bardzo naszej nieobecności, po raz pierwszy jednak przymaszerowało do nas jak tylko nas zobaczyło. Na kolejne nurkowe dni postanowiliśmy poszukać innej opiekunki, którą stała się po wielu rozmowach kucharka ze szkoły Captain Morgan. Przesympatyczna mama trójki i super niezawodna!
Pod wodą
Przejdźmy do rzeczy – nurki! Musimy przyznać otwarcie, że my nurkowanie po prostu kochamy. Miłość obiektywna nie jest, nam się każde zejście pod wodę bardzo podoba, choć oczywiście potrafimy powiedzieć czy coś było turbo super, turpo hiper super, czy tylko super :) Zeszliśmy pod wodę sześć razy i wszystkie „razy” były tak różne. Były koralowe ściany, tunele, były nurki proste i ze sporym prądem. Widzieliśmy różne płaszczki, moreny, mnóstwo ryb kolorowych, krabów, homarów, krewetek, ławice duże i małe, ryb małych i dużych. Nie udało nam się niestety spotkać rekina wielorybiego, z którego obecności słynie Utila. Kolejnym razem! Na ostatnie dwa nurki zdecydowaliśmy się rozdzielić i Michał zaliczył swój pierwszy wrak statku, a ja na jednego nurka zeszłam na tyle płytko, że wzięłam ze sobą aparat. Nie są te zdjęcia satysfakcjonujące, bo i „spot” nurkowy był najgorszy z sześciu i aparat nie robi zdjęć prawdziwie oddających piękno podwodnego świata. Mam nadzieję jednak, że pomogą Wam one wyobrazić sobie, jak cudnie tam było.
W wolnym czasie
Poza nurkowaniem mieliśmy sporo czasu na szwendaniu się po wyspie, gdzie tylko prowadziła ścieżka tam doszliśmy lub … dojechaliśmy. Nie, nie mieliśmy na Utili samochodu, na jedno popołudnie wypożyczyliśmy motocykl, tak żeby przypomnieć sobie jak to jest, gdy od świata nie odgradza cię szklana szyba i wiatr wieje prosto w twarz. Pomalutku, małymi ścieżkami pokonywaliśmy kolejne kilometry na wyspie i choć wiemy, że było to troszkę powiedzmy … „szalone”, mieliśmy bardzo niezapomniane popołudnie.
Najladniejsza plaza - Water Cay |
Główna ulica na Utili |
Wieczorem na koncercie |
Magda
Wysłano z ultrabooka Asus UX42VS
0 komentarze :
Prześlij komentarz