Inny świat ta wschodnia Nikaragua. Fascynująco odmienny w tym latynoskim środkowo-amerykańskim świecie. Spodobała nam się ta inność, więc po powrocie z Wysp Kukurydzianych na ląd postanowiliśmy zatrzymać się jeszcze na kilka dni w okolicach Bluefields.
Spodobała nam się zieleń, soczyście zielono jest na karaibskim wybrzeżu. Miła odmiana dla oka po tygodniach w nikaraguańskiej suszy. Spodobali nam się ludzie. Starsze panie i panowie na drewnianych werandach, bujający się w swoich fotelach zapatrzeni w nieokreślonym punkcie. Chłopaki poubierani jakby z jakichś meczów koszykówki właśnie wyszli. Spodobało nam się podróżowanie bez samochodu. Wygodnie porusza nam się naszą czarną karawaną, ale fajnie było porzucić na chwilę tę wygodę i przesiąść się do łódek. Bo na wschodzie Nikaragui drogi są rzekami a samochody motorowymi łodziami lub małymi drewnianymi łupinkami.
Podróżowanie łódkami to folklor w najczystszej postaci. Ponieważ z mało przyjemnego Bluefields chcieliśmy uciec do Laguny Perłowej poszliśmy do portu, żeby złapać łódkę. Zapisaliśmy się na listę pasażerów łódki, kupiliśmy jakieś przekąski na drogę i poszliśmy się ładować na pokład. Tylko gdzie tu się wcisnąć, jak oczy mówią, ze łódka pełna...? My już znamy tą zasadę całego świata rozwijającego się, że jeśli białym oczom wydaje się, że dany autobus, busik, pociąg, taksówka, tuk-tuk są pełne to znaczy, że zmieści się tam mniej więcej drugie tyle. Biorąc pod uwagę jednak wrażliwość łódek na zatopienie o "zasadzie" zapomnieliśmy. Haha, nic z tych rzeczy. W każdej ławce przewidziano miejsce dla czterech osób i cztery osoby muszą wejść. U nas nie byłby to żaden problem, byłoby po prostu "ciepło", ale tutaj ludzie są mówiąc wprost pokaźnych rozmiarów. I jak wydaje się, że ławka jest już pełna jeszcze jedna upasiona na fasoli i coca coli pupa wejdzie. Współpasażerowie z naszej ławy mieli z nami naprawdę luksus. Po załadowaniu łódki bagażami i ludzkimi tonami do akcji wkroczył kapitan.
- Za dużo ciężaru - orzekł. I bez jego poważnych stwierdzeń widać było, że łódka zaraz zacznie nabierać prawą burtą. I słuchajcie tenże kapitan, po krótkiej obserwacji zaczął przesadzać ludzi jak ciężarki, żeby zrównoważyć obciążenie po obu stronach. Cyrk na kółkach.
- Pani w żółtej koszulce - na środek łódki! Pani w czapce na lewą stronę burty - wyławiał z załogi największe ciężarki i przerzucał na drugą stronę. Wszystko odbywało się w największej powadze, co druga osoba jest większym lub mniejszym grubasem, więc bycie "wyłowionym" nie jest niczym wielkim. Tylko my, jak te uczniaki z drugiej klasy szkoły podstawowej, zaciskaliśmy zęby, żeby nie wybuchnąć śmiechem, widząc cały proceder. Cyrk na kółkach.
Łódka po zapuszczeniu wszystkich koni mechanicznych sunęła po wodzie jak piórko, fale, zakręty, nic nie było jej straszne. Deszcz też nie. Ba, nawet nie zmoczyło nas prawie w ogóle! Każda łódka wyposażona jest w ogromną plastikową folię. W chwili dotknięcia ziemi przez pierwsze krople bardziej narażone na zmoknięcie kobitki zaczynały krzyczeć: Plastik! Plastik! I ludzie z dziobu rozwijali nad wszystkimi pasażerami wielką sztywną folię. I z folią na głowie, przyklejoną do twarzy od wiatru jak taśma klejąca sunęliśmy po wodzie dalej. Z przeźroczystą folią było w miarę miło, gorzej z czarną, choć miało to swój jeden plus. Ignaś wynajdywał małe dziurki, przez które wpadało światło i bawił się w przeciskanie przez nie paluszków. Zaabsorbowany zabawą w 100% tkwił w bezruchu długie minuty.
Jednego dnia wybraliśmy się na spacer do pobliskiej wioski
Awas, w której mieszkają ludzie Miskito. Akurat trafiliśmy na obchody Dnia Mamy
[ po honduraskim i polskim święcie to już trzecia okazja do celebrowania bycia
mamą ;) ]. Świętowanie było dosyć, jakby to powiedzieć, męsko-centryczne.
Niektóre kobiety wylegiwały się na werandach, większość jednak stała w swoim
zwyczajowym miejscu – kuchni. A mężowie, tudzież tatowie, raczyli się trunkami
różnymi. Wczesnym popołudniem cała męska część wioski była co najmniej
wstawiona. Nie wiemy jak jest w Awas w normalnych okolicznościach, ale w tych,
które zastaliśmy było przemiło. Każdy był taki otwarty, przyjazny i wylewny.
Drzemeczka na łódce, gdzieś pod ramieniem wielkiej sąsiadki |
Pod plastikiem |
- Welcome,
welcome to Awas! Welcome to my community, Miskito community! – I tak po
sto razy.
Siedzieliśmy na trawie nad laguną z męskimi towarzyszami i dzieciakami i rozmawialiśmy o życiu w Awas. Biednie tu i skromnie bardzo. Ludzie mieszkają
w prostych chatynkach, niewiele różniących się od tej naszej z Wyspy
Kukurydzianej. Jedynym źródłem dochodu są połowy – krewetek i krabów, które
sprzedają później w Lagunie Perłowej. Ci bardziej przedsiębiorczy i zamożni
dorobili się większych sieci, którymi wypływają na połów ryb, z tego to jest
kasa… A garstka wybranych ma nawet łódź z silnikiem, którą można na otwarte
morze wypłynąć, a tam homary na schwytanie czekają. Sezon na kraby i krewetki
nie trwa jednak przez cały rok, w rezultacie ludzie dużo czasu spędzają na
czekaniu na nadchodzący czas połowów.
Nasi dwaj koledzy zaproponowali nam rejs łupinką, żeby
pokazać nam gdzie pływają na poszukiwania krewetek. Z tyłu głowy przemknęła
myśl, czy ich chwiejny krok nie wpłynie nadmiernie na i tak bardzo chwiejną
łupinkę. Laguna ma jednak głębokość mniejszą niż Zatoka Gdańska, najwyżej więc
byśmy wpadli po pas w wodę. W tak płytkiej wodzie nawet się nie wiosłuje, tylko
odbija się od dna kijami.
Wschód Nikaragui pozostanie moim nikaraguańskim numerem
jeden. Na pewno zostalibyśmy tam znacznie dłużej, łupinką moglibyśmy popłynąć
na drugą stronę laguny do garifuńskiej wioski Orinoko albo w dżunglę moglibyśmy
się zapuścić. Niestety w tę część Ameryki Centralnej doszła już pora deszczowa,
potrafiło padać prawie nieprzerwanie dzień i noc. Coś trzeba zostawić sobie na
następny raz ;)
Pod tymi korzonkami łowią krewetki |
Z piratem z Karaibów |
Leniwiec na drzewie w Lagunie Perłowej |
Magda
Wysłano z ultrabooka Asus UX42VS
0 komentarze :
Prześlij komentarz