Udało się! 1. maja 2016 roku
wyruszyliśmy w kolejną dłuższą podróż. Za każdym razem w
drodze jest inaczej, wiadoma sprawa. Ten wyjazd już na początku miał dwie istotne „różnice” - (1) skład – jesteśmy w czwórkę,
i (2) brak biletu lotniczego, który zawsze w bardzo sztywny
sposób określa datę rozpoczęcia podróży. Ponieważ biletu nie
mieliśmy, datę wyjazdu wydumaliśmy sobie całkiem teoretycznie. 1.
maja. Środek tegorocznej majówki. Zależało nam bardzo na tym,
żeby tego dnia ruszyć. My z tych, co zawsze wszystko na ostatnią
chwilę. Ten nóż terminu na gardle ma dla nas jedyną prawdziwie
mobilizującą moc. Ostatki pakowania mieszkania wyglądały mniej
więcej jakby ktoś z szuflą do odśnieżania do domu wszedł i
zgarniał kolejne graty. A rzeczy na wyjazd zostały do samochodu
dosłownie wrzucone i o 22:00 ruszyliśmy w stronę Lublina, żeby odebrać Ignasia od dziadków.
Niegotowi
Przygotowanie do wyjazdu dalekie od
„tip-top” nie ułatwiało początku. Tu coś dokupić, tam coś
dokrecić. Jeszcze jedna wizyta u mechanika by się przydała,
dzieciom brakuje tego, mamie tamtego, w kuchni noża brak, a pod
prysznicem mydła. W łaziku nic nie ma swojego miejsca, więc długie
minuty trzeba poświęcić na szukanie, co z płaczącymi dziećmi w
tle podnosi temperaturkę.
Dlugi trnazyt
Ambitny plan spędzenia kilku
pierwszych dni w tranzycie przez Europę nie ułatwił początku.
Łazik torpedą nie jest. Stabilnie, powoli porusza się do przodu,
ale choć Europa wielkim kontynentem nie jest, z 80 km/h na liczniku,
godziny w aucie spędzić trzeba. Dla dorosłych jest to nużące. A
dla dzieci? Trudne. I tak medal dla nich złoty, naprawdę. Cierpliwe
te nasze dzieci niezwykle. Sprawdziły się przygotowane puzzle,
książki, piosenki, słuchowiska, auta. Ale pod koniec dnia wszyscy
opuszczaliśmy samochód z ulgą wielką. Pewnie bez sensu trochę to
pędzenie było. Pewnie łatwiej i milej byłoby gdybyśmy troche
bardziej wrzucili na luz. Ale ta ekscytacja, związana z wyjazdem, i
wolne uczenie się nowego rytmu życia, życia w podróży, nam na to
nie pozwoliły.
Wejście w nowy rytm
Rytm życia w podróży różni się od
tego na co dzień. Potrzebowaliśmy trochę dni, żeby się go
nauczyć i ten czas na to potrzebny nie ułatwił początku. Podróż
z dwójką to jednak trochę inna bajka, z jednym sześciomiesięczym
dzieckiem to prawie jak bez dzieci, z perspektywy czasu to widzimy.
Do składu doszedł nowy zawodnik, ze swoimi preferencjami,
potrzebami, humorami. Normalnym jest więc, że trochę trudniej to
wszystko zgrać. Pierwszy właśnie zasnął, drugi chce przerwy.
Pierwszy budzi się bez grajacego silnika, drugi chce siusiu.
Pierwszego trzeba nakarmić, drugi chce pokazać jak właśnie
nauczył się skakać z kamienia do piaskownicy. Rzeczywistość
każdego rodzica dwójki dzieci, normalna sprawa. I w domu przez te
pierwsze sześć miesięcy umiałam sobie sama z dwójką moich
chłopaków radzić. W podróży zaistniały jednak nowe okoliczności
i musieliśmy się tej żonglerki piłkami potrzeb na nowo nauczyć.
Wywrotka
Dotarliśmy do Turcji i jest już
dobrze. Odpuściliśmy sobie wiele założeń, z
którymi wyjechaliśmy z Polski, spędziliśmy kilka nocy w naturze. Poganialiśmy się po plaży, wiatr potargał włosy, piach przykleił się do stóp, jesteśmy szczęśliwi I byłoby tu nam naprawdę sielsko,
gdyby nie ta łatwo składająca się noga od krzesła
campingowego...
Tak, tak. Podróżujemy w piątkę.
Gips na pokładzie [więcej w kolejnej wolnej chwili]. Nie zawsze jest łatwo.
czyta się świetnie, choć jak się jest babcią wnika z gipsem na ręce to i gęsia skórka się pojawia! szerokości i lekkości pióra
OdpowiedzUsuńDzięki za wpis, juz mieliśmy smsowac :) szybkiego powrotu do zdrowia Ignasiowi! Mariusz
OdpowiedzUsuńDopiszcię się za mnie Ignasiowi na gipsie, oby wracał szybko do pełni zdrowia!
OdpowiedzUsuń