Na granicę z Iranem podjeżdżamy z
ekscytacją i lekko ściśniętym żołądkiem. Pomimo, że granicę
Europy i Azji przekroczyliśmy oficjalnie w Stambule, w naszych
głowach przekroczymy ją właśnie teraz. Bo Turcja, może poza
dalekim wschodem, jednak bardzo bliska Europie jest. A Iran, Iran to
już musi inny świat.
Ścisk w żołądku wzmagają kwestie
formalne. Na ile Irańczycy będą formalistami, dokładnie
kontrolującymi poprawność wszystkich dokumentów i złożonych w
aplikacji wizowej deklaracji? W naszych wyobrażeniach, tak – są
formalistami, nie wybaczającymi żadnych kłamstewek. A my mamy
wszystkie dokumenty PRAWIE na tip-top. Mamy pięknie wbite w
paszporty cztery wizy, mamy carnet de passage – dokument, będący
pewnego rodzaju gwarancją, że łazikiem z Iranu wyjedziemy, mamy
zieloną kartę. Nie brakuje niczego, jakie jest więc „ale”? W
aplikacji wizowej zadeklarowaliśmy inne przejście graniczne –
położone bardziej na południe i inny środek transportu –
autobus. Od dwóch lat po Iranie „oficjalnie” nie wolno poruszać
się własnym samochodem. Tak przynajmniej twierdzą agencje
turystyczne, od których każdy rozpoczyna swoje starania o irańską
wizę.* Pierwsza agencja odrzuciła nasz wniosek, ponieważ
przyznaliśmy się, ze przyjeżdżamy samochodem. Zaczęliśmy więc
przeczesywać internet i znaleźliśmy wiarygodnie brzmiące
informacje, przeczące tej zasadzie. Nie jest to podobno żadne prawo
uchwalone przez irański rząd, a zmowa agencji turystycznych, które
szukają dodatkowych źródeł dochodu i starają się znaleźć
zajęcie dla przewodników. Samochodem po Iranie możesz się bowiem
poruszać, ale tylko z dedykowanym sobie przewodnikiem lub
samochodowym „tourem”. Taki układ jest zupełnie nie dla nas.
Dlatego poszliśmy za radą internetu, rozpoczęliśmy starania o
wizę w innej agencji, deklarując przyjazd do kraju autobusem. Na
granicy mieli tego podobno nie sprawdzać.
Na granicy mury pod niebo, zasieki,
płoty, wieże, jakbyśmy przekraczali granice dwóch imperiów.
Strażnicy tureccy miło się z nami żegnają, irańscy równie miło
nas witają. Michał ma dalej zostać w aucie, mnie i chłopców
zabierają do budynków granicznych. A tam pięciu celników dookoła,
uśmiechy nie schodzą w twarzy, miłe pytania wynikające z czystej
ciekawości i herbatka na dzień dobry. Wszystko idzie nam bardzo
sprawnie i po może godzinie na przejściu odpalamy silnik i
przejeżdżamy pierwsze kilometry po irańskim asfalcie. Źródła internetowe miały rację, granica łatwo przekroczona.
Jakie są nasze pierwsze wrażenia?
„No farsi”
Iran to niestety kolejny kraj, w którym
nie mówimy w lokalnym języku i jesteśmy zdani na komunikację po
angielsku. Mamy wrażenie, że trochę lepiej jest ze znajomością
języka niż na północy Turcji, ale dodatkową trudność stanowi
zmiana alfabetu. Nazwy miast, czy ulic są często napisane w dwóch
wersjach, ale szyldy na ulicach są dla nas w 99% nie do rozczytania.
Jakby ktoś ugotowany makaron rozrzucił. W rezultacie trudno nam
znaleźć hotel, kantor, czy restaurację. I trudniej nam przychodzi
nauka podstaw.
„Tatusiu, musisz mówić, co to
jest to auto”
Podczas przejazdu przez Europę i
Turcję bawiliśmy się często z Ignasiem w rozpoznawanie z daleka
marek aut. Tu Ignaś powraca do zabawy, ale okazuje się ona szybko
bardzo nudna. Irańska flota samochodowa wygląda jak sprzed 30 lat.
Poza wszechobecnymi Peugotami (Francuzi mieli tu fabrykę), na
ulicach można spotkać lokalne Saipy i Peykany i na tym właściwie
koniec.
Syria
Wracają bardzo silnie wspomnienia z
Syrii. I choć Irańczycy Arabami nie są i urazić ich można,
wrzucając ich do jednego wora z sąsiadami, wiele widzimy wspólnego
w krajobrazie. Klimat bazarów i woń przypraw silnie gwałcąca
nozdrza, muzyka i … ruch uliczny. Takiej akcji na drodze nie
widzieliśmy od czasów Syrii. Wiele osób ostrzegało nas przed
jazdą samochodem po Iranie, słyszeliśmy o agresji drogowej
Irańczyków i przerażających statystykach wypadkowych.
Zastanawialiśmy się więc, czy będzie gorzej niż w Syrii? Naszym
zdaniem gorzej nie jest, prędkości są mniejsze, choć „ławicowy”
styl jazdy ten sam. Widzieliście kiedyś ławice małych rybek? Jak
łączą się, mijają i płyną we wspólnym kierunku? Tak właśnie
wyglądają irańskie ulice. I wierzyć się nie chce, że ten ruch
jakoś działa, i samochody co sekundę na siebie nie wpadają. Idzie
się przyzwyczaić.
Chusty, czadory, zakrycia
Już na granicy irańskiej musiałam
stawić się z chustą na głowie, bluzką z rękawem 3/4 i w długich
spodniach. Trochę przerażał mnie ten strój w letnich, irańskich
upałach. Nie jest jednak wcale tak strasznie. Choć w wielu
miejscach dominują kobiety w czadorach, dla wielu kobiet chusta to
tylko odgórnie nałożony przymus. Przypinają ją więc spinkami do
kucyka i tak dynda sobie tam z tyłu.
|
Tylko w meczetach obowiązują czadory |
|
Na co dzień luźna chustka na głowie wystarczy |
*Agencje „rejestrują” nas w
irańskim MSZ i uzyskują dla nas numer, będący niezbędny w
staraniach o wizę w ambasadzie.
Post napisaliśmy na notebooku Asus UX301L