Wszystko zaczęło się na campingu w
małej nadmorskiej miejscowości Akcakoca. Jesteśmy drugi dzień w
Turcji, staramy się ją wyczuć pod kątem idealnych miejscówek do
spania na dziko. Na campingu idealnie przystrzyżona trawka, Ignaś
gra w piłkę z Niemcem, który jest właśnie w drodze do Mongolii.
Nasze wieczory i poranki zaczynają już przybierać pewien schemat.
Mama idzie do gotowania kaszy na śniadanie, tata do składania
łóżek, Ignaś do zabawy, a Tymek na koc do ćwiczenia raczkowania.
Kasza jaglana z jabłkami i truskawkami
smakuje wybornie. Każdy ma już swoje krzesło, siedzimy i zajadamy.
Ignaś schodzi ze swojego małego krzesełka, to składa się samo,
więc upada i z niewielkiej wysokości spada na trawę ratując się
rękami. Płacz. Upadek wygląda zupełnie niewinnie, dlatego
pocieszamy, tulimy i zachęcamy do zabawy. Przecież nie mogło nic
się stać. Niestandardowo długi i rozpaczliwy jest jednak Ignasiowy
płacz. Staramy się zachęcić go do zabawy, żeby pocieszyć.
Gra w piłkę spełnia swoją funkcję, płacz przechodzi, zaczynamy
się śmiać. Ale Ignaś znowu upada i rozpoczyna się drugi długi
etap płaczu. Po kilkunastu minutach przechodzi, znowu widać na jego
twarzy uśmiech, ale postanawiamy odwiedzić najbliższy szpital i
sprawdzić, czy na pewno wszystko jest dobrze.
Na izbie przyjęć lokalnego szpitala trudno nam się dogadać. Nikt nie mówi po angielsku, ale trochę na
migi, a trochę przy pomocy słownika dzielimy się z lekarzem naszą
historią. Ten prosi Ignasia o wykonanie kilku ćwiczeń i uznaje, że
na pewno wszystko ok. Dla pewności prosimy o zdjęcie ręki. Z
prześwietleniem jedziemy do innego szpitala, w którym jest
ortopeda. Jedzie z nami pracownik szpitala, jedyny, z którym jest
werbalna komunikacja. Ortopeda rzuca okiem na zdjęcie, coś mówi
pod nosem, sprawdza w komórce, w komputerze, po czym zapisuje dwie
karteczki. Na jednej napisane jest: „Radius distal fracture” (google mówi, że to złamanie dystalnej częsci kości promieniowej) i
pieczątka. Na drugiej „31. maja” i pieczątka. Nasz pan pomocnik
tłumaczy: pierwsza kartka do diagnoza, druga to data zdjęcia gipsu.
Próbujemy dowiedzieć się coś więcej. Ale ciężko idzie.
Złamania niewielkie, dziecko ma chodzić 5 dni z ręką w górze i
spać w jednej pozycji na plecach, z ręką na poduszce ułożonej na
brzuchu. Robimy duże oczy, trudno nam wyobrazić sobie przekonanie
do tego zadania i tak cierpliwego Ignasia.
W dziwny stan wprowadza nas ta
diagnoza. Niewiarygodne. Przecież dopiero co wyjechaliśmy. Ignaś
upadł w swoim życiu pewnie z milion razy, z czego 999 000 upadków
wyglądało poważniej niż ten. Jesteśmy na tyle zdezorientowani,
że nie prosimy nawet o kopię zdjęcia ręki. Pomocnik wysyła nam
je dzień później messangerem facebookowym. Co dalej?
Postanawiamy najbliższe 5 dni spędzić
nad morzem w pobliżu miast. Gdyby ręka zaczęła puchnąć albo
bardzo boleć będziemy mieli niedaleko do pomocy.
Ignaś znosi nową sytuację świetnie.
Szybko przyzwyczaja się do nieruchomej ręki, w samochodzie jeździ
z nią wysoko do góry, na plaży i w miastach trzyma ją cierpliwie
w temblaku. I my każdego kolejnego dnia coraz bardziej oswajamy się
z nową sytuacją i zaczynamy wracać do starego rytmu. Gips w końcu
ląduje w drugim rzędzie naszej uwagi. Podróżuje z nami i nie
przeszkadza. Ignaś zbiera na nim dumnie podpisy lokalnych ludzi, a co bardziej uzdolniona osoba rysuje mu na nim motor lub auto. Jest tylko jedna sytuacja, w której jest trochę
kłopotliwy. Tureckie gorące źródła, w których musimy przekonać Ignasia do niezanurzania ręki. Opuszczamy je szybciej niż
myśleliśmy i po problemie.
Z naszą przyssawką żegnamy się w
irańskim Tabrizie. Pół dnia zajmuje nam cała procedura. Ze
szpitala uniwersyteckiego odsyłają nas do ortopedycznego. Takie
dają nam wskazówki dojazdu, że po drodze lądujemy w szpitalu
psychiatrycznym. W izbie przyjęć szpitala ortopedycznego dostajemy
dedykowanego nam przewodnika, który przeprowadza nas przez wszystkie
zakamarki, korytarze, kolejki. Trafiamy ostatecznie do sali z
rentgenem, a dalej do pokoju ordynatora oddziału dziecięcego i
słyszymy od niego to, co chcemy usłyszeć najbardziej – ręka
jest zdrowa, możemy pozbyć się gipsu.
Hadafez* biały pasażerze na
gapę! [* Do widzenia w farsi]
Post napisaliśmy na notebooku Asus UX301L
0 komentarze :
Prześlij komentarz