20 czerwca 2016


Na granicę z Iranem podjeżdżamy z ekscytacją i lekko ściśniętym żołądkiem. Pomimo, że granicę Europy i Azji przekroczyliśmy oficjalnie w Stambule, w naszych głowach przekroczymy ją właśnie teraz. Bo Turcja, może poza dalekim wschodem, jednak bardzo bliska Europie jest. A Iran, Iran to już musi inny świat.

Ścisk w żołądku wzmagają kwestie formalne. Na ile Irańczycy będą formalistami, dokładnie kontrolującymi poprawność wszystkich dokumentów i złożonych w aplikacji wizowej deklaracji? W naszych wyobrażeniach, tak – są formalistami, nie wybaczającymi żadnych kłamstewek. A my mamy wszystkie dokumenty PRAWIE na tip-top. Mamy pięknie wbite w paszporty cztery wizy, mamy carnet de passage – dokument, będący pewnego rodzaju gwarancją, że łazikiem z Iranu wyjedziemy, mamy zieloną kartę. Nie brakuje niczego, jakie jest więc „ale”? W aplikacji wizowej zadeklarowaliśmy inne przejście graniczne – położone bardziej na południe i inny środek transportu – autobus. Od dwóch lat po Iranie „oficjalnie” nie wolno poruszać się własnym samochodem. Tak przynajmniej twierdzą agencje turystyczne, od których każdy rozpoczyna swoje starania o irańską wizę.* Pierwsza agencja odrzuciła nasz wniosek, ponieważ przyznaliśmy się, ze przyjeżdżamy samochodem. Zaczęliśmy więc przeczesywać internet i znaleźliśmy wiarygodnie brzmiące informacje, przeczące tej zasadzie. Nie jest to podobno żadne prawo uchwalone przez irański rząd, a zmowa agencji turystycznych, które szukają dodatkowych źródeł dochodu i starają się znaleźć zajęcie dla przewodników. Samochodem po Iranie możesz się bowiem poruszać, ale tylko z dedykowanym sobie przewodnikiem lub samochodowym „tourem”. Taki układ jest zupełnie nie dla nas. Dlatego poszliśmy za radą internetu, rozpoczęliśmy starania o wizę w innej agencji, deklarując przyjazd do kraju autobusem. Na granicy mieli tego podobno nie sprawdzać.

Na granicy mury pod niebo, zasieki, płoty, wieże, jakbyśmy przekraczali granice dwóch imperiów. Strażnicy tureccy miło się z nami żegnają, irańscy równie miło nas witają. Michał ma dalej zostać w aucie, mnie i chłopców zabierają do budynków granicznych. A tam pięciu celników dookoła, uśmiechy nie schodzą w twarzy, miłe pytania wynikające z czystej ciekawości i herbatka na dzień dobry. Wszystko idzie nam bardzo sprawnie i po może godzinie na przejściu odpalamy silnik i przejeżdżamy pierwsze kilometry po irańskim asfalcie. Źródła internetowe miały rację, granica łatwo przekroczona.

Jakie są nasze pierwsze wrażenia?
  1. „No farsi”
Iran to niestety kolejny kraj, w którym nie mówimy w lokalnym języku i jesteśmy zdani na komunikację po angielsku. Mamy wrażenie, że trochę lepiej jest ze znajomością języka niż na północy Turcji, ale dodatkową trudność stanowi zmiana alfabetu. Nazwy miast, czy ulic są często napisane w dwóch wersjach, ale szyldy na ulicach są dla nas w 99% nie do rozczytania. Jakby ktoś ugotowany makaron rozrzucił. W rezultacie trudno nam znaleźć hotel, kantor, czy restaurację. I trudniej nam przychodzi nauka podstaw.


  1. „Tatusiu, musisz mówić, co to jest to auto”
Podczas przejazdu przez Europę i Turcję bawiliśmy się często z Ignasiem w rozpoznawanie z daleka marek aut. Tu Ignaś powraca do zabawy, ale okazuje się ona szybko bardzo nudna. Irańska flota samochodowa wygląda jak sprzed 30 lat. Poza wszechobecnymi Peugotami (Francuzi mieli tu fabrykę), na ulicach można spotkać lokalne Saipy i Peykany i na tym właściwie koniec.





  1. Syria
Wracają bardzo silnie wspomnienia z Syrii. I choć Irańczycy Arabami nie są i urazić ich można, wrzucając ich do jednego wora z sąsiadami, wiele widzimy wspólnego w krajobrazie. Klimat bazarów i woń przypraw silnie gwałcąca nozdrza, muzyka i … ruch uliczny. Takiej akcji na drodze nie widzieliśmy od czasów Syrii. Wiele osób ostrzegało nas przed jazdą samochodem po Iranie, słyszeliśmy o agresji drogowej Irańczyków i przerażających statystykach wypadkowych. Zastanawialiśmy się więc, czy będzie gorzej niż w Syrii? Naszym zdaniem gorzej nie jest, prędkości są mniejsze, choć „ławicowy” styl jazdy ten sam. Widzieliście kiedyś ławice małych rybek? Jak łączą się, mijają i płyną we wspólnym kierunku? Tak właśnie wyglądają irańskie ulice. I wierzyć się nie chce, że ten ruch jakoś działa, i samochody co sekundę na siebie nie wpadają. Idzie się przyzwyczaić.


  1. Chusty, czadory, zakrycia
Już na granicy irańskiej musiałam stawić się z chustą na głowie, bluzką z rękawem 3/4 i w długich spodniach. Trochę przerażał mnie ten strój w letnich, irańskich upałach. Nie jest jednak wcale tak strasznie. Choć w wielu miejscach dominują kobiety w czadorach, dla wielu kobiet chusta to tylko odgórnie nałożony przymus. Przypinają ją więc spinkami do kucyka i tak dynda sobie tam z tyłu.

Tylko w meczetach obowiązują czadory

Na co dzień luźna chustka na głowie wystarczy



*Agencje „rejestrują” nas w irańskim MSZ i uzyskują dla nas numer, będący niezbędny w staraniach o wizę w ambasadzie.

Post napisaliśmy na notebooku Asus UX301L

1 komentarz :

  1. Dobrze pamiętam, jak dokładnie 10 lat temu wylądowałem w Teheranie. Miałem podobne pierwsze wrażenia jeśli chodzi o ruch uliczny, ławice samochodów to idealne określenie:) Sam nie prowadziłem, głównie łapaliśmy stopa, ale dzięki temu mogłem się przekonać na własnej skórze, w jakim opłakanym stanie są te wszystkie kanciaki:) A w Farsi najłatwiejsza jest cyfra 5 :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń