O Kurdach słyszeliśmy dotychczas legendy. Tak pozytywne, że aż niewiarygodne. Z Tabriz ruszamy więc do irańskiego Kurdystanu!
- Przepraszam Panią – pyta
nieśmiało dziewczyna w parku w Saques. - Skąd Pani jest?
Uśmiecham się i miło odpowiadam.
- Rozumiem, że jest Pani turystką
w Iranie. Turyści jeżdżą do Isfahanu, Sziraz i Teheranu. Ja
przepraszam, że tak wprost spytam..., ale co sprowadza Panią do
Saques?
- Ludzie!
Taką rozmowę przeprowadzaliśmy co
najmniej raz dziennie. Szkoda, ze nie możemy pokazać Wam tego
pięknie serdecznego, wzruszonego wyrazu twarzy. Fajnie jest sprawić
komuś przyjemność jednym słowem, będącym jednocześnie szczerą
odpowiedzią. My raczej z tych, którzy w podróży pustki,
samotności i kontaktu z naturą szukają. Do Kurdystanu pojechaliśmy
jednak dla ludzi i powiem Wam, że napotkane przez nas dusze i
doświadczenia przeszły nasze najśmielsze oczekiwania. To tak jakby
do tej gliny, z której jest naród Kurdów ulepiony sypnęło się
bardzo dużo składnika o nazwie „serce”. Najwięcej.
Wróćmy jednak do parku w Saques.
Zatrzymaliśmy się tam, żeby Ignaś pojeździł chwilę na rowerze
i pobawił na placu zabaw. Wysypaliśmy się z samochodu,
pozbieraliśmy potrzebny ekwipunek i jeszcze nie odeszliśmy od
samochodu, gdy podszedł do nas Mohammad. Od słowa do słowa,
zaprosił nas na kolację i nocleg. Nalegał tak bardzo, że nie
sposób było mu odmówić. Naszą pierwszą noc w Kurdystanie
spędziliśmy więc w domu, przy pysznym jedzeniu i rozmowie z
rodziną profesora akademickiego i jego żony – pracowniczki
lokalnego urzędu miasta. W parku dostaliśmy watę cukrową i paczkę
ciastek dla dzieci i milion miłych słów, uśmiechów i rzuconych
słów – Welcome to Kurdistan. A to był tylko początek.
Śpimy w krzakach. Czujemy się sami,
rozbiliśmy obozowisko na jakimś opuszczonym polu po drugiej stronie
rzeki. Rano wyłania się z krzaków właściciel sąsiedniego pola,
porywa Michała, a ten wraca z garściami pełnymi warzyw i ziół,
świeżo narwanych. I z zaproszeniem do domu, co byśmy chociaż
prysznic wzięli, bo w ogóle to bez sensu, że my na tym polu
spaliśmy, a nie u niego w domu. Michał truje się jedzeniem. Dzień
z głowy, wiadoma sprawa. Na postoju, kładzie się pod samochodem.
Tam cień, a musi odpocząć. Zatrzymuje się samochód. Pan jest
dietetykiem, wygrzebuje z apteczki lekarstwa dla Micha. Pani parzy
herbatę. Druga Pani wygrzebuje z czeluści torebki cukier z Isfhanu,
dobry na chory brzuch. Do tego zaproszenie do domu na nocleg dnia
następnego, a najlepiej jak już dzisiaj pojedziemy razem z nimi na
piknik nad jezioro, a jutro do nich do domu. W drodze do Howraman
spotykamy Mehdiego, lokalnego nauczyciela języka angielskiego. I
znowu – zaproszenie na nocleg do domu. Chcecie mleko kozie dla
Ignasia? Nie ma sprawy, sąsiadka dwa domy dalej ma kozy, zaraz ja
poproszę, żeby wydoiła. Takich historii możemy jeszcze powiedzieć
co najmniej kilkanaście. Ich zwieńczeniem i kompletnym kosmosem
byli Edris i Bayan.
Jedziemy z Ravansar w stronę
malowniczej miejscowości Palangan. Na podjeździe silnik zaczyna się
gotować. To nie pierwszy raz dzisiaj. Tylko tym razem jest już
późno, jesteśmy zmęczeni i trochę przejęci tym, że utkniemy na
noc przy ruchliwej drodze w namiocie rozbitym w rowie. Pierwszy
przejeżdżający samochód zatrzymuje się. Edris, dobrym
angielskim, wypytuje, co się stało, po czym zaprasza nas do siebie
do domu. Bronimy się długo, jesteśmy trochę przytłoczeni tą
kurdyjską gościnnością, dobrze nam zrobi jeden noclego w dziczy.
Ale Edris, jak ten odpowiedzialny opiekun, dobry duch, który pomóc
musi, nie odpuszcza. Poddajemy się, zawracamy i zaczynamy za nim
jechać.Niebo nam go zesłało, bo chwile później auto zaczyna
świrować na całego. Do Ravansar dojeżdżamy i wdzięczni jesteśmy
Edrisowi bardzo, bo gdybyśmy w naszym niemądrym uporze tkwili nic
by dobrego z tego nie wyszło. Edris i Bayan odstępują nam swoją
sypialnię, jest pyszna kolacja i prysznic i rodzina przyjeżdża,
żeby nas poznać. A to dopiero początek historii. Edris angażuje
wszystkich najlepszych mechaników w mieście, którzy dzielą się
pracą i doświadczeniem, bo co dwie głowy to nie jedna. Rano czeka
na nas przygotowane śniadanie, liścik wyjaśniający gdzie
znajdziemy dokładkę dżemów i świezo wyciskanego soku z mięty. I
klucze do domu – na wypadek gdybyśmy chcieli wyjść. Bo Edris i
Bayan pojechali do pracy, wrócą po południu. Nasz gospodarz
zwalnia się wcześniej z pracy, żeby towarzyszyć Michałowi w
czasie wizyty u mechaników. A popołudniu zabiera nas na wycieczkę
na pole pokazać jak rośliny rosną ;) [na pustyni nie wszędzie
pola, więc wyobrażam sobie, ze lokalnie była to jakaś atrakcja].
U Bayan i Edrisa spędzamy trzy dni, po czym Edris przekazuje nas w
ręce swojej rodziny w Kermanshah – większe miasto = lepsi
mechanicy, tam nam na pewno pomogą. Słów brakuje nam, żeby
wyrazić naszą wdzięczność. Ściskamy się najmocniej w świecie
i zostawiamy im na pamiątkę ulubioną książkę Ignasia, która i
im się najbardziej podoba – Miasteczko Mamoko 3000.
"You are my guest. I am at your service" - nie wiem ile razy dziennie słyszeliśmy te dwa zdania.
Ogrom dobra dostaliśmy w irańskim Kurdystanie. Ogrom dobra będziemy mieli do przekazania dalej w świat.
Ogrom dobra dostaliśmy w irańskim Kurdystanie. Ogrom dobra będziemy mieli do przekazania dalej w świat.
W każdej rozmowie z Kurdami przewija
się temat ich odrębnosci i niepodległości, a raczej jej braku.
Największy naród na świecie, nieposiadający własnej ojczyzny,
nękany od lat przez szalonych rządzących różnych krajów. Swoja
odrębność manifestują między innymi ubiorem. Znaczna większość
mężczyzn nosi luźne spodnie, coś w stylu szarawarów. W bardziej
eleganckiej wersji mają do kompletu koszule uszyte z tego samego
materiału co spodnie, a górę od dołu odziela ozdobny pas. Kobiety
ubierają się z kolei w obficie zdobione koralikami barwne zwiewne
sukienki. Czadory w Kurdystanie to rzadki widok.
- Wiesz Magda, ja uważam, że każda
istota ludzka zasługuje na to, żeby mieć swoją ojczyznę –
mówi Mohammed, nasz gospodarz w Saques. - Może i my się jej
kiedyś doczekamy. Nie chciałbym jednak, żebyśmy wywalczyli sobie
nią na drodze wojennej. Ten, kto poświęca bezpieczeństwo w imię
wolności, na wolność nie zasługuje. Jesteśmy szczęściarzami,
że urodziliśmy się w irańskim Kurdystanie, to jedyny prawdziwie
bezpieczny teren zamieszkany przez Kurdów na świecie. W Turcji,
szalony Erdogan nazywa nas górskimi Turkami i zupełnie nie uznaje
naszej odrębności. W Syrii i Iraku Kurdów nęka daesh*. Tu, w
Iranie nic nam nie zagraża. Rząd za nami nie przepada i prowincja
nasza jest niedoinwestowana, ale jest tu bezpiecznie, a to wielki
skarb.
- Jesteście z Polski? - pyta Pan X
spotkany w parku. - Jesteście w takim razie moimi przyjaciółmi.
Wasi żołnierze pomogli nam - Kurdom w Iraku, mamy Wam wielki dług
do spłacenia.
Siedzimy na tarasie domu teścia
Mehdiego, w małej wiosce leżącej pośrodku doliny Howraman. Z
uwagi na strome zbocza otaczających nas gór, dolina pozostawała
przez wieki niedostępna. Tu Kurdowie byli bezpiecznni, tu zachowały
się stare domy, tarasy, akwedukty.
- Mehdi, tyle widzimy tu młodych
mężczyzn. Z czego żyją? - pytamy
- Biednie tu u nas i często nie
mają, z czego żyć. Większość z nich jeździ co wieczór na
granicę z Irakiem i szmugluje rzeczy do Iranu. Najbardziej
dochodowa jest elektronika. Kilku opuściło wioskę i przyłączyło
się do bojówek kurdyjskich, które chcą walczyć o naszą
niepodległość. A trochę osób szuka drogi do Europy. Brat mojej
żony był już w Turcji i starał się załapać na łódkę
płynącą do Grecji. Zapłacił już za nią, ale zadzwoniłem do
przemytników w Iraku i kazałem mu wracać, za dużo ludzi na tych
łódkach tonie.
Brat siedział pod ścianą i grzebał
leniwie w komórce.
- Studiowaliście w szkole biznesowej?
- zapytał - O! To pewnie znacie receptę na sukces. Czy moglibyście
podać tytuł jednej książki, w której jest wytłumaczone jak
założyć dobrze prosperującą firmę? Chętnie bym ją przeczytał!
W drodze do Kurdystanu |
My budujemy dom na noc, Ignaś oddajemy się temu, co robić lubi najbardziej |
Michaś poszedł chleb na śniadanie kupić |
Już w Kurdystanie. W drodze do doliny Howraman |
Każde miejsce na piknik dobre |
Nawiało piachu z Iraku. Stąd to powietrze |
Dwóch Panów Kurdów |
Ignaś pomaga piec chleb |
Piątkowy spacer po mieście. Tylko mały nie dorobił się jeszcze stroju |
W domu teścia Mehdiego |
U Edrisa i Bayan. Przyjechał brat Bayan z żoną, żeby nas poznać, Ignaś czyta Mamoko |
Śniadanie niespodzianka od Edrisa i Bayan |
Irański Kurdystan |
Post napisaliśmy na notebooku Asus UX301L
Świetnie,aż miło się czyta o takich otwartych sercach :D
OdpowiedzUsuń