Wszystko zaczęło się jeszcze w
Turcji. Jechaliśmy przez góry na wschodzie kraju. Prowadziłam ja,
gdy na jednym z podjazdów zagotował się silnik. Czerwona
kontrolka, woda z chłodnicy out, stop na poboczu. Byliśmy akurat na
wysokiej przełęczy, więc problem rozwiązał się szybko sam.
Silnik ostygł, zjechaliśmy na dół, znaleźliśmy miejsce na
nocleg, uzupełniliśmy płyn w chłodnicy i pojechaliśmy spokojnie
dalej. Na epizodzie się jednak nie skończyło. Problem zaczął się
powtarzać i jechalismy często wpatrzeni w kontrolkę temperatury
silnika. W irańskim Tabriz podjęliśmy pierwszą próbą
rozwiązania problemu. Mechanik uznał, że chłodnica wymaga
czyszczenia, wyszorował ją porządnie. I odczuliśmy poprawę, ale
tylko na chwilę. Pierwszy podjazd do góry rozwiał wątpliwości –
problem powraca.
W Kurdystanie u Edrisa i Bayan
wylądowaliśmy z tego właśnie powodu – gotujący się silnik.
Mechanicy zauważyli wówczas zepsuty termostat, a w kolejnym dniu
naprawili wiatrak. I znowu było trochę lepiej, ale tylko na chwilę.
Postanowiliśmy wrócić do Teheranu – tam na pewno będą dobrzy
mechanicy, tam problem rozwiążemy. Pomyłka. Kolejne dni
spędziliśmy w oczekiwaniu na samochód w Sziraz, Isfahanie i raz
jeszcze w Teheranie. Bez sukcesu niestety. O szczególach wszystkich
tych naszych dni pisać nie będę, nie chcę zanudzić, schemat
zawsze był ten sam. Zawsze zaangażowanych było wiele niezwykle
serdecznych osób, które stawały na głowie, z telefonem przy uchu,
żeby znaleźć możliwie najlepszego mechanika. Ten miał zawsze
bardzo dużo dobrej woli i zawsze dokładał dużo starań, chcąc
pomóc. Zawsze znajdował przyczynę. A to sprzęgło wiskotyczne, a
to chłodnica brudna wewnątrz, a to znowu wiatrak, a to pokrywa od
wiatraka. I zawsze po wizycie u mechanika odczuwaliśmy poprawę.
Zawsze jednak nie była ona wystarczająca i samochód przy pierwszym
lepszym podjeździe do góry, czasami prawie niezauważalnym dla oka,
nie dawał rady.
Nie muszę mówić, że było to
frustrujące. I stresujące. Bo wyobraźcie sobie pustynię, za oknem
nawet 48 stopni w cieniu, w środku pewnie jeszcze więcej bo klima
wyłączona by silnika nie obciążać, i obawa, że za chwilę
trzeba będzie się zatrzymać, wyjść z samochodu i bez cienia
czekać, aż samochód ostygnie. Z dwójką małych dzieci na
pokładzie. Powiało dramatem, co? No więc koniec z dramatyzowaniem,
spójrzmy na to z innej strony.
Malutki cień w vanie znajdzie się
zawsze pod klapą bagażnika. Można wtedy zjeść owoce a dzieciom
napuścić wody do wanny, robiąc im basenik, w którym zawsze
schłodzić się mogą. Ludzie w Iranie są najcudowniejsi na
świecie. Widzą człowieka w problemie, pomogą. Za każdym razem,
gdy stawaliśmy na poboczu, zatrzymywał się choć jeden samochód z
propozycją pomocy, podwózki do cienia, z chłodną wodą itd.
Problemy z autem „wprowadziły” nas jednak przede wszystkim do
irańskich domów, często na dłużej niż to byśmy sami
zaplanowali. Jakkolwiek pompatycznie to nie zabrzmi, odważę się i
powiem więcej – problemy z samochodem z dziećmi u boku,
wprowadziły nas do ludzkich serc. Bo do domów można wejść bardzo
łatwo przez couchsurfing. Ale bez problemów, nie zobaczylibyśmy,
jak wiele Irańczycy są w stanie zrobić, zeby pomóc. Poznaliśmy
Iran od innej, kuchennej strony. I ta strona urzekła nas totalnie.
Wyrwała z majtasów. I wywindowała Iran na szczyty najbardziej
niezapomnianych odwiedzonych miejsc.
Nie zobaczyliśmy Iranu tak jak sobie
to na początku wyobrażaliśmy. Ominęliśmy kilka terenów, miast i
regionów, do których chcieliśmy pojechać. Na tej liście są
chociażby Jazd i jego okolice, piękne drogi gór Zagros i Alborz,
pustynia Dasht-e-Kavir i Mashhad. W zamian zaprzyjaźniliśmy się z
kilkoma Irańczykami, byliśmy na kilku piknikach i mieliśmy
przemiłe wieczory przy pysznym irańskim jedzeniu i ciekawych
rozmowach, które pozwoliły nam poznać Iran znacznie lepiej niż
przez pryzmat przewodnika i zabytków. I tej pozytywnej strony
problemów się trzymajmy :)
Jedziemy dalej z naszym problemem w
nadziei na to, że w „stanach” znajdziemy mechaników lepiej
znających się na dieslach i uda nam się tego balastu pozbyć. A
zanim ich znajdziemy, będzie płasko, więc damy radę :)
P.S. Trochę później na uzbeckim
bazarze.
- Ignaś, no proszę Cię, przyjedź
do mnie! - wołam
- Mamusiu, nie mogę! - odpowiada
Ignaś
- Dlaczego, nie możesz?
- Bo zagotował się mój silnik.
Muszę trochę odczekać aż ostygnie i dolać do wody do
chłodnicy...
Tja. Podróże kształcą :)
Góry Iranu nie dla nas, nie tym razem. Wiele dróg w nich nie pokonaliśmy, więc choć kilka widoków dla Was! |
Do kilku pięknych miejsc w górach mimo wszystko dotrzeć się udało. To wodospady Maregoon koło Yasuj. |
Tą przełęcz zdobywaliśmy przez 2 dni. Drugiego dnia zerwaliśmy się bladym świtem, żeby ułatwić silnikowi jej zdobycie. Śniadanie na szczycie! |
Kąpiel dla ochłody, gdy auto nie domaga. |
Post napisaliśmy na notebooku Asus UX301L
0 komentarze :
Prześlij komentarz