W Uzbekistanie musimy określić się
co dalej, który kraj odwiedzimy następny. Najsensowniej byłoby
wjechać do Tadżykistanu i Pamirem przejechać do Kirgistanu. Ale
problemem jest wiza tadżycka. Musimy po nią pojechać do
Taszkientu (czyli stolicy Uzbekistanu), a to zupełnie nam nie po drodze. Tam musimy na nią
poczekać, a ponieważ stosunki tadżycko-uzbeckie są napięte, czas
oczekiwania na wizę jest uzależniany od tego, którą nogą wstał
danego dnia konsul. A my musimy lada dzień wyjeżdżać z
Uzbekistanu, kończy nam się pozwolenie na pobyt. Kontaktujemy się
z agencjami i hostelami w uzbeckiej stolicy, żeby zdobyć
najświeższe informacje. Ambasada Tadżykistanu zamknięta. Na
miesiąc. Uzbecką ambasadę w Duszanbe też zamknęli, musi być
równowaga, ochłodzenia stosunków dyplomatycznych są zazwyczaj
obustronne. Złej informacji towarzyszy jednak również dobra –
Tadżykistan wprowadził miesiąc wcześniej e-visy, które po
testach na lotniskach objęły również granice lądowe. Juhu!
Aplikujemy o wizę online i następnego dnia na mailu mamy komplet
pozwoleń na wjazd.
Granica. Uzbecka jej część idzie jak
po maśle. Podjeżdżamy do Tadżyków. Miło, wymieniamy
uprzejmości, tju tju tju. Mama z dziećmi do budynku na prawo do odprawy paszportowej, tata
sam do budynku na lewo do celnika. Urzędnik bardzo miły, dostrzega moją
nieporadność przy wypełnianiu kart migracyjnych z chłopakami na
rękach, bierze długopis i wypełnia je za mnie. Wszystko idzie
gładko aż do pytania o wizę.
- Mamy wizę elektroniczną –
odpowiadam
- A gdzie masz jej wydruk?
Nie mam. Robię najgłupszy uśmiech w
świecie, przybieram minę zbitego psa i zaczynam mówić, że to
wiza elektroniczna, więc mam ją ... w komórce. I że nie wiedziałam,
ze trzeba ją wydrukować. Wiem jak bez sensu jest to, co mówię.
Nie wzbudzam litości pana celnika. Z miłego zmienia się w groźnego
i oznajmia, że w takim razie do Tadżykistanu nie wjedziemy. Ujej.
Równolegle Michał prowadzi podobną rozmowę w budynku po lewej
stronie. Tylko tamten celnik nie widzi mnie z dziećmi. Michał
dodaje więc do swoich wyjaśnień informację, że on z żoną i
dziećmi jedzie. Dzieci! Jak
one często pomagają nam wyjść z trudnych sytuacji...! Celnik ma ich piątkę, rozpromienia się na wieść o tym, że my z dwójką dzieci
do Tadżykistanu przyjechaliśmy. On pójdzie do naczelnika pogadać.
Naczelnik chce za swoją aprobatę łapóweczkę. Ale pan od dzieci już zdążył pieczątki w paszport wbić, więc Michał dziękuję za łapóweczkę. Nie zostaniemy w strefie niczyjej, wjeżdżamy do
Tadżykistanu!
---
Kurka. Dojechaliśmy do Tadżykistanu,
który obok Kirgistanu był naszym celem. Opróżniliśmy nasze
wynajmowane, cudne mieszkanie, zapakowaliśmy graty i dzieciaki,
odpaliliśmy silnik, zamknęliśmy bramę za sobą i dojechaliśmy do
samego środka Azji. Do gór. I mimo że do Pamiru jeszcze daleko,
czujemy już częściową satysfakcję z osiągniętego celu. Możemy
sobie wszyscy przybić piątkę! Niezły nas mochoniowy team!
Wjeżdżając do Tadżykistanu wracamy
znowu w irańskie wpływy, bo wjeżdżamy do kraju, w którym mówi
się w farsi. Farsi – ale pisane cyrylicą. Pozostajemy jednocześnie w
byłej republice radzieckiej, która pozostaje w bliskich relacjach z
Moskwą. W Tadżykistanie stacjonuje wciąż armia rosyjska, a na
kilku plakatach w mieście widzimy tadżyckiego prezydenta
spacerującego po zielonym parku ramię w ramie z Putinem. Ludzie
cieszą się z bliskich relacji z Rosją, bo Moskwa daje im poczucie
bezpieczeństwa. W końcu za długaśną, południową, górską
granicą jest niespokojny Afganistan. „Talibowie Rosjan się boją”
- słyszymy nie raz.
W Duszanbe robimy dłuższy postój.
Musimy odpocząć po irańsko-turkmeńsko-uzbeckim tranzycie.
Ostatnio bardzo dużo godzin spędziliśmy w aucie. Cierpliwość
dzieci nagradzamy wizytą w Aquaparku, chodzimy na place zabaw,
jeździmy trolejbusami, jemy mnóstwo dobrych lodów i na rowerze zwiedzamy kolejne parki. Udaje
nam się znaleźć całkiem fajny nocleg w nowo powstałym małym
hoteliku, z dużym ogrodem. Jest tak trochę jakbyśmy dom
wynajmowali, mamy kuchnię i łazienkę do własnej dyspozycji i
dobrze nam z tym. Gotujemy naleśniki, pomidorową i ogórkową. Taki
domowy, stacjonarny czas mamy w Duszanbe. Bardzo w dłuższej podróży
nam potrzebny.
Zanim dojedziemy do Pamiru, chcemy
pojechać w niedaleko położone góry Fan. Przejść się na spacer,
pochodzić, zmęczyć się trochę, powiedzieć kilka razy „wow”
na te piękne górskie widoki. Tyyyle na to czekaliśmy. I schłodzić
się. Od ponad 2 miesięcy mamy prawie non stop ponad 40 stopni.
Trochę się przyzwyczailiśmy, temperatura nieprzekraczająca 36 – 37 stopni stała
się „przyjemną”. 40+ jest jednak nieustannie bardzo męczące i
nie możemy się doczekać orzeźwiającego, chłodnego wietrzyku. No
i mamy, co chcieliśmy. Opuszczamy Duszanbe z 43 stopniami wieczorem,
budzimy się rano nad jeziorem Iskander Kul w Górach Fan, a na
termometrze jakieś 15 stopni. Pochmurno i pada – pierwszy raz od
Turcji! Nie tak miało być. Pogoda jest od tak dawna stabilnie
gorąco-słoneczna, że nie przypuszczaliśmy, że coś takiego jak
ochłodzenie w ogóle może przyjść. A tu proszę, przyszło akurat
w nocy. Czujemy się pewnie tak jak mieszkaniec tropików w podróży
po jesiennej Europie i wszyscy, całą czwórką, w ciągu lekko
ponad doby jesteśmy chorzy. Nie tak miało być.
Z górskich wycieczek i pieszej
eksploracji okolicy nic nie wychodzi. W kościach łamie i
najchętniej zawinęlibyśmy się w koce. Przez 4 dni udaje nam się
wybrać na jedną wycieczkę, pod wodospad. Paracetamol pomaga.
Resztę okolicy oglądamy z perspektywy fotela samochodowego. Trochę
wstydzior, co? Jechać taki kawał i podziwiać górskie widoki zza
szyby samochodu z tyłkiem wygodnie ulokowanym w siedzisku. Prawie
jakby youtuba włączyć.
Szkoda wielka, bo piękne Góry Fan
niezwykle. Skaliste lekko ośnieżone szczyty spadają pionowo do
turkusowej tafli jeziora Iskander Kul. Zielone łąki i pastwiska,
rzeczki, kilka wiosek malutkich. Niektóre z nich ulokowane na stałe,
inne są tylko letnim schronieniem dla pasterzy i ich rodzin. Jedną
taką sezonową wioskę odwiedzamy w poszukiwaniu mleka koziego dla
chłopaków. Niesamowita gościnność nas wita. Zapraszają nas
panie do domu i częstują wszystkim co mają – mlekiem i jego
różnymi pochodnymi – masłem, śmietaną, kefirem. Z pieca na
rozłożonej na podłodze ceracie ląduje gorąca lepioszka. Cudowna,
ujmująca gościnność, ludzka miłość w najczystszej postaci.
Chcielibyśmy więcej, intensywniej, mocniej Gór Fan zakosztować, ale do Duszanbe wzywa nas choroba. Tymek coraz gorzej kaszle, a tam znajdziemy możliwie dobrą pomoc lekarską. I znowu Duszanbe zatrzymuje nas na dłużej. Tymkowe zapalenie oskrzeli leczymy dokładnie, robimy zapasy i cieszymy stacjonarnym, domowym pobytem. Po tygodniu jesteśmy gotowi, ruszamy w stronę Pamiru!
Widok z turbazy, w której stacjonowaliśmy na Iskander Kul |
Wycieczka po okolicy |
Nasz jedyny spacer, jak motyw rowerowy jak zawsze być musi :) |
Lego-ludzik |
Wieczory w turbazie |
Wioska pasterzy |
Gdzieś w okolicach Duszanbe. Weselnicy |
Patrząc na tą pannę młodą i jej towarzyszy, wyobraźcie sobie 43 stopnie w cieniu. Tyle było tamtego dnia. Wtedy łatwiej zrozumieć, dlaczego panna młoda ani na sekundę się nie uśmiechnęła. |
0 komentarze :
Prześlij komentarz