- Poznajcie moją wnuczkę. Nazywa się Bronisława - mówi do nas staruszka.
Dziewczynka uśmiecha się nieśmiało w kącie izby. Drewniana podłoga, kilimy na wszystkich ścianach i podesty z materacami, na których w trakcie dnia je się, odpoczywa i prace różne wykonuje, a nocą śpi. Ma piękne, duże niebieskie oczy, a z ramion zwisają dwa długie warkocze zakończone czerwonymi pomponami. Odróżnia się urodą w wiosce. W końcu połączenie jasnych oczu i włosów nie jest typowe dla Pamirczyków, czy też mówiąc konkretniej Wachów w tym przypadku. Przebiły się w jej przypadku geny babci, również Bronisławy.
- Chociaż tyle po mnie na tym świecie zostanie! Moja wnuczka dostała moje imię! - śmieje się uroczo zadowolona babcia.
Babcia również nie wygląda jak wszystkie jej sąsiadki. Choć trzeba się jej ciut dłużej przyjrzeć, bo strój wierzchni - długą spódnicę, sweter i chustkę na głowie nosi taką samą. Na pomarszczonej wiekiem twarzy świecą jak żarówy błękitne oczy. I rysy twarzy ma tak bardzo słowiańskie. Pani Bronisława jest Polką. Urodziła się i wychowała na dzisiejszej Ukrainie. Nie mówi jednak po polsku, zapomniała. No poza "Ojcze nasz". Jej mama zmarła, a tata wziął sobie za żonę Ukrainkę [albo Rosjankę, nie zapisałam i zapomniałam]. W domu przestało się mówić po polsku, język zatraciła. Co sprawiło, że przyjechała do Wachanu, na obrzeża Pamiru? Miłość! Męża, Wacha, poznała na Ukrainie. Przyjechał tam służyć w armii przez dwa lata. Tak to już za czasów Związku Radzieckiego było, że wszyscy mężczyźni byli objęci przymusową służbą wojskową, zawsze na terenie innej republiki. Co rusz spotykamy osoby, które mówią, że w Polsce były albo w Czechosłowacji bunt tłumiły. Mieszkali razem kilka lat na Ukrainie po czym postanowili przeprowadzić się w tereny rodzinne męża. Opowiada nam o życiu w Dolinie Wachanu. Skromnym i dobrym. Mają spory ogród, jedzą produkty, które uda im się wyhodować.
- Chętnie poczęstowałabym Was mlekiem, ale w lecie krowy zaganiamy w wysokie góry. Mleka własnego więc nie mamy, a w sklepie jest bardzo drogie, więc nie kupujemy. - mówi Pani Bronisława
Nie wyjdziemy bez poczęstunku. Pokuszać nada. Dostajemy też garść świeżo zerwanych pachnących ogórków na drogę, spostrzegawcze oko Pani Bronisławy zauważyło, że chłopcy wpychali sobie do buzi po kilka naraz. Takie miłe i nieoczekiwane spotkanie mieliśmy w tadżyckim Wachanie.
Ale od początku.
Po powrocie z Doliny Szachdary w Chorogu wypychamy auto po brzegi owocami, warzywami i innymi smakowitościami, które pozwolą nam na samowystarczalność i w miarę zdrowe jedzenie przez kolejne dni. Jeszcze przed wyjazdem załapujemy się na afgański bazar. Raz w tygodniu przy moście przerzuconym przez rzekę Pandż otwiera się granica i Afgańczycy mogą przejść na drugą stronę na handel. Równo o 14 bazar się zamyka i celnicy pilnują, coby wszyscy ludzie i ich (niesprzedane) dobra wróciły skąd rano przybyły. To nasze jedyne dotknięcie Afganistanu, fizycznie granicy nie przekroczymy. Ciekawe to doświadczenie. Rankiem, kiedy most się otwiera, mała hala po tadżyckiej części mostu wypełnia się sąsiadami zza rzeki. Przychodzą z tobołami na plecach, pchają taczki z towarami na sprzedaż. Nic wielkiego. Większość przyniesionych rzeczy to chińska produkcja. Zdarzają się jednak i tacy, którzy kilkoma ziołami na stawy przyjdą pohandlować albo szarym mydłem w trzech rodzajach. Rynek malutki, ale kupujących Tadżyków trochę się pojawia. U Afgańczyków jest taniej, opłaca się. Są też i tacy, którzy przechodzą przez rzekę dla rozrywki. Chcą zjeść w Tadżykistanie coś dobrego, herbaty się napić, a przede wszystkim porozmawiać. Kiedyś podobny targ był również w Iszkaszimie, ale zamknęli go z uwagi na niepokoje w afgańskim Badachszanie. I ten w Chorogu ma niepewną przyszłość.
Wjazd do wysokiego Pamiru przez Dolinę Wachańską jest idealnym rozwiązaniem dla nas, wciąż myślących o aklimatyzacji. Wspinamy się pomału, dzień za dniem upływa nam na spacerach, długich przerwach obiadowych i lokalnych atrakcjach. Zresztą tak piękna jest ta dolina, że wcale, ale to wcale nie chce nam się jechać szybciej. Rozległa, wypełniona zielonymi polami uprawnymi, otoczona wysokimi szczytami Pamiru i Hindukuszu, który tworzy tuż obok afgańsko-pakistańską granicę.
Jeden z naszych najpiękniejszych, dłuższych postojów mamy w Bibi Fatima. Są tu gorące źródła, z bardzo skutecznymi właściwościami, zdaniem Pamirczyków. Zjeżdżają się tu ludzie z całego regionu na kąpiele. Niepłodność, bóle, stawy, serce - Bibi Fatima na wszystko zaradzi. I my idziemy spróbować życiodajnych mocy wytryskującej tu spod ziemi wody. Rozdzielamy się. Osobno przygotowano basen dla kobiet, osobno dla mężczyzn, wchodzi się w końcu nago. Michał mówi, że w jego części był zwykły wybetonowany basen. Ja mojego zwykłym nazwać nie mogę, bo jedna jego ściana, była naturalną skałą, z której wytryskiwała lecznicza woda. Skała porośnięta mchem, z tworzącymi się stalaktytami, i jamami, do których wchodziły skulone kobiety na moczenie się. Fajny klimat. Obok źródełka są ruiny twierdzy. Ruiny jak ruiny, ale ich położenie na małej skalnej wypustce, z widokiem na ośnieżone szczyty Hindukuszu - przepiękne.
Ostatni nocleg w Wachanie mamy tuż za miejscowością Langar. Dalej wjedziemy już na płaskowyż i zjedziemy z niego dopiero w Kirgistanie. Taki przynajmniej jest plan. Zawieszenie zespawane działa, wysokość znosimy dobrze, mamy pomyślny wiatr. Jedziemy! c.d.n.
|
Na afgańskim rynku w Chorogu |
|
W drodze do Wachanu. Afganistan po drugiej stronie rzeki. |
|
Plaże mogą być też nadrzeczne. A plaża to najlepsze miejsce na przerwę zabawową |
|
Pierwszy widok na szczyty Hindukuszu |
|
Widok z zamku niedaleko Bibi Fatima |
|
Pamirski domek |
|
Pani Bronisława z wnukami. I Tymkiem naszym oczywiście! |
|
A tu Pani Bronisława z mężem |
|
Nocleg za Langar. Ostatni widok na Hindukusz |
|
Kempingowa rzeczywistość |