Wypaśne Landcruisery strzelają drogę z Duszanbe do największego miasta Pamiru - Chorogu w jeden bardzo długi dzień, frunąc nad milionem dziur.
Łazik fruwać nie umie, musieliśmy więc na tych jamach wielkości
wszelakiej trochę poskakać. I skacząc tak za 182 razem coś
trachnęło. Bardzo głośno trachnęło. Zatrzymaliśmy się,
zajrzeliśmy pod spód, niby wszystko na pierwszy rzut oka OK. Auto
jedzie. Ale jest ewidentnie obniżone po stronie kierowcy. I skacze
na dziurach jak gdyby próbowało odbić się i do chumr doskoczyć.
W Chorogu weryfikujemy przyczynę huku. Jedna z części zawieszenia,
lokalnie zwana tarsjonką, złamała się na pół. Zastępnika nie
znajdziemy, jedyna opcja to poszukać pomocy u spawacza. No więc
spawamy. Spawacz jest z siebie bardzo zadowolony. „Spokojnie, do
Berlina dojedziecie” - orzeka. No niestety, ąż tak dobrze nie
jest. Nie dojeżdżamy do hotelu. Spawamy drugi raz. „UUU teraz to
do Portugalii nawet możecie jechać”. Mamy kolejny dobry powód [poza chęcią przetestowania reakcji dzieci na wysokość], żeby rozpocząć przygodę z Pamirem od kilku dni w dolinie Szachdary.
No to jedziemy!
Trasa wspina się powoli, jak to drogi
wzdłuż rzeki. Przystajemy w różnych miejscach, robimy spacery,
dłuższe przerwy obiadowo – zabawowe. 30 km za Chorogiem słyszymy
znowu znany nam łomot w zawieszeniu. Jakaś bliska Chorogu ta
tadżycka Portugalia. Humory co tu dużo mówić nietęgie.
Zastanawialiśmy czy wysokość pozwoli nam pokonać drogę przez
Pamir do Kirgistanu, a tymczasem nie wiemy czy nasze zawieszenie
podoła na bezdrożach płaskowyżu. Znajdujemy „swarkę”, czyli
spawacza i od nowa przechodzimy cały proces. Zlecamy jednocześnie
poznanemu Azerowi w Duszanbe poszukiwania części. I ruszamy dalej.
Mniej więcej w połowie doliny jest
jeziorko Drum Kul, do którego chcemy się przejść. Możemy
wreszcie zrealizować nasz plan górskiej wycieczki, aklimatyzując
się jednocześnie lepiej na wysokości przekraczającej trochę 3000
mnpm. Pakujemy na plecy dwa nosidła, przekąski, i niezastąpiony
rower biegowy i zaczynamy! Pięknie jest. Ścieżka wspina się początkowo
wśród pól i pastwisk, po czym pokonuje jedno wzniesienie i JEST!
Słońce oświetla turkusową taflę jeziora podkreślając jego
obłędny kolor. Dookoła strome, skaliste zbocza gór, jest cicho i
niewyobrażalnie pięknie. Ochy, achy! Nad jeziorem robimy dłuższy
postój. Chłopcy bawią się wodą i kamykami, my kładziemy się,
wystawiamy twarze do słońca i oddajemy się błogości. Zero myśli,
spokój i zachwyt. Chwilo trwaj. Piękne chwile mają to do siebie,
że kończą się niestety za szybko. Czas wracać, żeby dojść do samochodu
przed zmrokiem. Ignaś trochę szczęka zębami, bo zaliczył
niekontrolowaną kąpiel w ciuchach w lodowatej wodzie jeziora, a
niemowlęcy polarowy kombinezon Tymka nie daje mu tyle ciepła co
normalne ciuchy. Idziemy więc żwawo. Po pół godzinie marszu,
Michał orientuje się, ze nie wie gdzie są kluczyki do samochodu.
Przewala kilka razy cały nasz bagaż. To samo robię ja. I znowu
Michał. Jeszcze raz ja. Rozstąp się ziemia, klucz przepadł. I choć
bardzo bardzo chcemy go w tej małej kieszonce na zamek znaleźć i
oczami wyobraźni już go tam widzimy, niestety wyobraźnia
rzeczywistością być nie chce. No nie ma.
Są tacy ludzie, którym takie historie
zdarzają się raz w życiu i stają się rodzinnymi legendami. Nam
zdarzają się często. Ciężko zliczyć ile razy podobne wypadki
mieliśmy i plus tego doświadczenia jest taki, że ... zahartowaliśmy się:) Ciśnienie nam nie skacze, ręce
nie opadają, humory nie siadają. Wyrzutów też żadnych nie ma, bo
ani one niepomocne w takich chwilach, ani żadno z nas nie czuje się
uprawomocnione do zarzucania drugiej osobie tego, co jest obiektywną
słabostką obojga nas. Łyk wody i krótka burza mózgów co robić.
Nazad! Ja czekam, a Michał wraca nad jezioro, poszukać klucza w
kamykach. Nie ma. Idziemy więc dalej do łazika wpatrując się
nachalnie w mijane pod stopami kamyki. Nawet nie wiecie ile kamyków
klucze przypomina! Dalej jednak wyobraźnia nie chce stać się
rzeczywistością, a kamyk auta nie otworzy. Przynajmniej nie zamka.
Pytamy wszystkich ludzi pracujących jeszcze w polu o klucz. Może
jakimś cudem znaleźli. Klucz staje się problemem społeczności.
Ludzie o tym rozmawiają, wysyłają dzieci do poszukiwania naszego
klucza. A ten dziad wziął i przepadł. Dochodzimy do łazika i
zanim odpowiemy sobie nawzajem na pytanie: „co teraz?” znajdujemy
klucz w drzwiach pasażera. [Fanfary] Matulu, dlaczego kolejny
raz...?
"W Derhy są gorące źródła" mówią
lokalni ludzie. "Lecznicze". Robimy przy nich kolejny postój. Takich
gorących źródeł jeszcze nie widzieliśmy. Gorąca woda na łące
wytryskuje w kilku miejscach. Ludzie podjeżdżają tam autami,
wyciągają z bagażnika łopatę, wykopują dół, z szlamikiem na
dnie i moczą się. Jest też kilka dołów obłożonych kamieniami –
to baseniki. Akurat jeden się zwalnia, nie wyciągamy więc naszej
łopaty, wchodzimy do nory z ciepłą wodą już istniejącą. Cudnie
jest!
Tuż za Derhy, w Jawshanguz, kończy
się dolina, tam planujemy nasz ostatni nocleg przed przełęczą na
4200. Jesteśmy na 3500, jedziemy już 5 dzień i jest dobrze. Dzieci
znoszą wysokość dobrze, wygląda na to, że pamirskie marzenie
staje się realne. Chyba możemy zacząć się cieszyć całymi serduchami na to co nas
czeka.
W ciągu godzinnego spaceru po wiosce i
okolicznych polach dostajemy trzy zaproszenie na nocleg do domu.
Bardzo serdeczne i bezinteresowne, bo taka jest pamirska tradycja –
pomóc podróżującemu. Piękne to. I trudne jednocześnie. Nasz
gospodarz oferuje nam nie tylko pokój w domu, ale i jedzenie, pełne
wyżywienie, odrzucając stanowczo propozycję zapłaty. Dzieli się
wszystkim, co ma, a żyje w prostych warunkach i bardzo surowym
klimacie. - Mam wszystko czego potrzebuję – mówi – Nic mi
nie dawajcie, jestem szczęśliwym człowiekiem, nic od Was nie chcę.
Jakie zachowanie jest dobrym zachowaniem? Gdzie jest granica pomiędzy
gościnnością, kurtuazją, a naszą jako turystów
odpowiedzialnością? Dzielimy się owocami, których jego dzieci
pewnie na co dzień nie jedzą, dziękujemy 100 razy za gościnę i
wsuwamy pod materac banknot w nadziei, że go nie urazimy. Bo że się
mu przyda to wiemy na pewno.
Następnego dnia czeka nas przełęcz i
kolejny test wysokości. Krajobraz zmienia się, otwiera, góry stają
się coraz mniejsze mino że otaczają nas 5-tysięczniki. Wjeżdżamy
na Marsa, Boliwijskie Altiplano. W oczach łzy szczęścia, chciałoby się to wszystko nagrać w mózgu i wciskać replay i replay i replay, wieczorem, w nocy i jeszcze 100 razy po powrocie. A to dopiero przecież początek.
Jak dzieci? Oczy doszukują się w nich objawów, stres żołądek
zaciska. Ale nic złego się nie dzieje. Jest dobrze. Tuż za
przełęczą śmiejemy się i bawimy, trochę jakbyśmy świętowali,
że daliśmy radę. Nasz plan powiódł się. Jeśli zrobimy to samo
jadąc kolejną doliną na płaskowyż, przejechanie Pamiru powinno
się powieść - w zdrowiu i pełnej radości z przebywania w jednym z najpiękniejszych miejsc na ziemi.
Zjeżdżamy w dół. Widzimy już w
oddali asfaltową drogę, słynny Trakt Pamirski. Droga tymczasem
robi się coraz gorsza. Skaczemy, toczymy się w tempie piechura.
Najtrudniejsze czeka nas jednak przed samym dojazdem do drogi –
rzeka. Wody jest na tyle dużo, a nurt rwący, że boimy się w nią
wjechać. A mostki? Pierwszy zawalony, drugi też. Jest jednak
trzeci. Jeszcze się trzyma, tylko wjazd i zjazd z niego jest mocno
sfatygowany. Usypujemy wjazd z kamieni, wzmacniamy też konstrukcję
zjazdową. Mierzymy, analizujemy, powinno się udać. Ja pilotuję,
Michał jedzie. Udaje się. Uff. Jak to dobrze, ze przyjechaliśmy od
tamtej strony, bo gdybym zobaczyła taki początek trasy szutrowej, zjeżdżając z asfaltu, w życiu bym się na ten przejazd nie
zgodziła. Jeszcze tego samego dnia jesteśmy w Chorogu. Jeden z
najlepszych tygodni w naszym życiu za nami.
A swarka? Swarka dojechała w całości.
I dobrze, bo nasz zaprzyjaźniony Azer części w Duszanbe, Dubaju,
Moskwie ani Niemczech nie znalazł. Do Kirgistanu przez Pamir ruszymy
więc na zespawanym zawieszeniu.
pierwszy nocleg w dolinie Szachdara |
Swarka zawieszenia |
Dodaj napis |
Ruszamy do jeziora Drum Kul |
A to już jeziorko. |
Panowie upolowali świstaka. Twierdzą, że pyszny! |
Odsłaniają się szczytu Karla Marxa i Engelsa |
Gorące źródła w Derhy |
Domek naszego gospodarza w Jawszanguz |
Wspinamy się na przełęcz |
Pierwszy widok na pamirski płaskowyż |
Pięknie opisane. No i emocje czytelniczkę tez biorą, bo przygód macie co niemiara...
OdpowiedzUsuńKluczyk <3
OdpowiedzUsuńSwietne miejsce urokimilosne-opinie.blogspot.com bardzo polecam.
OdpowiedzUsuńSuperowe miejsce rytualmilosny.co.pl bardzo wam polecam.
OdpowiedzUsuńSwietna strona http://urokimilosne.wordpress.com bardzo polecam.
OdpowiedzUsuńŁapcie namiary - http://www.zwiazek-podhalan.pl
OdpowiedzUsuńTrochę konkretów, sporo z tego wyciągniecie. Ogólnie - to pewne źródło rzetelnych porad.